wtorek, 29 grudnia 2015

Oczywistości

Czego życzyć sobie w Nowym Roku? Zamiast wyszukanych pomysłów – lista codziennych drobiazgów. Oby stały się oczywiste – dla dzieci, rodziców, dziadków, opiekunów i wychowawców.

Aby co dzień rano na stole czekał na ucznia kubek gorącego kakao. Dla alergików – z koziego mleka. A dla tych, co wyjątkowo nie lubią mleka –herbatka owocowa posłodzona miodem.

Aby drugie śniadanie (zarówno dzieci, jak i dorosłych) jak najrzadziej składało się z chipsów, batoników i innych słodyczy. Niech w menu zagości znów królowa kanapka. Z razowego chleba, z serem, szynką, pomidorem, sałatą, jajkiem. A w sklepach uwagę naszą w porannym pośpiechu niech przykuwają jogurty naturalne, banany, orzechy, jabłka, woda mineralna…

Aby dzieci czuły radość płynącą z nauki, z odkrywania świata, spotkań z rówieśnikami. Aby dorośli w szkole i poza nią byli gotowi wysłuchać kolejnej opowieści z całkiem znanej lub zupełnie nowej dziedziny. Aby gotowi byli słuchać.

Aby nauczyciele lubili swych uczniów, ich rodziców i opiekunów, aby nie zatracali pasji nauczania i uczenia się.

Aby rodzice traktowali swe dzieci adekwatnie do ich wieku. A tym samym nie rozmawiali o pewnych sprawach w ich obecności, nie krytykowali nauczycieli (zasłużenie czy nie), dbali o wczesne wysyłanie pociech do łóżek (najnowsze badania australijskich naukowców dowodzą, że ma to pozytywny wpływ na zdrowie dzieci i ich wagę, a także wspiera samopoczucie matek – ojców pewnie też; bez badań to także dosyć jasne: aby radzić sobie z codziennymi wyzwaniami, wszyscy muszą być wyspani; nastolatek nie jest tu wyjątkiem – gier komputerowych, telewizji czy surfowania po Internecie nie trzeba przedłużać do późna w nocy).

Aby rodzice traktowali swe dzieci adekwatnie do ich wieku. I nauczyciele również. A tym samym nie bali się rozmów o seksie, śmierci, uchodźcach, polityce, holokauście, globalnym ociepleniu. Każdy temat można dostosować do wieku rozmówcy. Nie bójmy się niekompetencji – najgorsze to unikać rozmowy. W pewnym momencie będzie już na nią za późno.

         Aby rok 2016 pełen był pokoju, radości i kreatywności. Abyśmy rozwijali się, umacniali więzi i żyli z uwagą swe szczęśliwe, dobre życie. Do siego roku!

czwartek, 24 grudnia 2015

Idą święta...

Dziś zamiast słowa pisanego zapraszam na film. Stanowi on zapis tegorocznych jasełek w mojej szkole. W kolejnych rozważaniach uczniowie wymieniają to, czego współcześnie najbardziej brakuje światu. A ponieważ szczęście tegoż świata składa się z naszych indywidualnych, małych, prywatnych szczęść – to wszystkim razem i każdemu z osobna życzę radości, pokoju, nadziei oraz miłości. Wesołych, zdrowych i magicznych Świąt!

niedziela, 6 grudnia 2015

Junior z seniorem

     Chciałabym dziś napisać kilka słów na temat miejsca seniorów w szkole. I bynajmniej nie będę się zajmowała działalnością uniwersytetu trzeciego wieku. Wręcz przeciwnie, pozostanę przy młodzieży.
             Warto byłoby na samym początku zdefiniować sobie w ogóle pojęcie seniora. Uznam, że chodzi o osoby po 60. roku życia, choć mam świadomość pewnego nadużycia – współcześnie bowiem  są to przecież aktywni ludzie, często także zawodowo i zapewne niechętnie sami siebie widzą oni w gronie tzw. seniorów. Ale w rodzinie najczęściej pełnią już zaszczytne role babć i dziadków.
            Dziś nawet w Polsce, nawet na śląskiej wsi, domy zamieszkane przez rodziny wielopokoleniowe stają się coraz rzadszym zjawiskiem. Dzieci spotykają swych dziadków nie na co dzień, a w weekendy lub rzadziej. Taka sytuacja – jak każda – ma zapewne swoje plusy i minusy. Do minusów należy to, że nauka szacunku do starszych oraz ich życiowej mądrości przestaje być czymś oczywistym. A po co dzieciom starsi? Mniej sprawni fizycznie i zdecydowanie mniej sprawni w dziedzinie informatyki? Czy wciąż mogą być wzorem?
               Łatwiej powiedzieć, po co starszym młodzi. Starość – temat trudny, nielubiany, a jednak coraz bardziej modny. Przecież wszyscy przemijamy, a na pewno wyraźnie widać to na tle naszych starzejących się społeczeństw. Osoby starsze chcą i powinny jak najdłużej zachować aktywność, zdrowie, ciekawość świata. W tym kontakt z młodymi pomoże. Uwrażliwiając tych młodych jednocześnie na potrzeby drugiego człowieka, ucząc tolerancji dla słabości, ale także większego spokoju. Posadzić juniora koło seniora – to jedna z najprostszych, a przy okazji najciekawszych lekcji empatii. Warto dzieciom takie lekcje podarować.

sobota, 28 listopada 2015

Szkoła XXI wieku

Jak dawniej w szkole bywało – odpowiedzieć nietrudno, choć niekoniecznie ta odpowiedź jest nam do czegoś potrzebna. W szkolnictwie, polskim także, następują ciągłe zmiany – lepsze i gorsze, niemniej jednak mamy do czynienia z ciągłym procesem. Jedno jest pewne: klasyczna szkoła musi się przeobrazić, bowiem model stworzony w XIX był na ówczesne czasy odpowiedni, ale XXI wieku już za zmieniającą się rzeczywistością nie nadąża.
            Próby budowania alternatywy dla klasycznej szkoły to żadna nowość. Rozliczni pedagodzy i reformatorzy tworzyli systemy edukacyjne i wychowawcze, które najczęściej dbały o indywidualizm uczniów w większym stopniu niż tzw. szkoły tradycyjne. Za przykład posłużyć mogą placówki waldorfskie bądź promujące myśl pedagogiczną Marii Montessori czy Pestalozziego. A także szkoły, które noszą w nazwie przymiotnik europejskie.
            Dziś coraz częściej mówi się o edukacji demokratycznej. Budzi ona zainteresowanie, lecz także liczne wątpliwości. Zapewne wśród dorosłych, wychowanych w systemie hierarchii, kar i nagród, wizja szkoły, w której dziecko samo decyduje o swoich zainteresowaniach i wybiera treści nauczania jest na swój sposób szokujące. Jednak pytanie brzmi, czy można odrzucić ten model, gdy zależy nam na kształtowaniu społeczeństwa obywatelskiego, składającego się z samodzielnie myślących i nauczonych współpracy jednostek. Skąd ta obawa, że dzieci nie dorosły do partnerskiego traktowania? Rola nauczycieli, opiekunów i rodziców w tym, by na pewno budować demokrację, a nie – z powodu niedouczenia czy niepewności – pajdokrację.  

środa, 18 listopada 2015

Multiprzekleństwo

            Przeglądamy multimedia, logujemy się na multiplayera, popijamy multiwitaminę. Językoznawcom pozostawiam analizę popularności przedrostka multi- we współczesnej polszczyźnie. Sama zaś skupię się na jednym zjawisku, które w swej nazwie kryje liczebnik wiele, a mianowicie nad tak zwanym multitaskingiem.
Wielozadaniowość, bo o niej mowa, polega na jednoczesnym wykonywaniu większej liczby aktywności. Zjawisko wiązać należy z przyspieszeniem, jakiemu uległ na przestrzeni ostatniego stulecia nasz świat. Z uwagi na notoryczny brak czasu zaczynamy łączyć działania, wykonujemy je w pewnym sensie naraz, a jest to możliwe przede wszystkim za sprawą nowych technologii. Multitaskig staje się cechą pożądaną, naturalną wręcz. I na pewno bezkrytycznie kopiowaną przez dzieci, które powoli nie mają sobie równych w jednoczesnym wykonywaniu różnych zadań: słuchają muzyki, czatują w internecie, przeglądając interesujące strony, zerkają przy tym na serial w telewizji, a przy okazji odrabiają lekcje. Można?
            No właśnie, wygląda na to, że jednak nie można. Jeżeli chcemy być naprawdę efektywni i zadowoleni ze swojej pracy, potrzebujemy w staroświecki sposób skupić się w danym momencie na jednym zadaniu. Albo serial, albo lekcje. W przeciwnym razie rozproszymy naszą uwagę i energię na dwa działania, ale nie doświadczymy prawdziwej satysfakcji. Jednozadaniowość wydaje się być kluczem do sukcesu, a także wyciszenia młodego pokolenia, które cierpi na nadmiar bodźców i nie potrzebuje, samo tego nie wiedząc, jeszcze szybszego i bardziej nerwowego życia.

czwartek, 29 października 2015

Błędy systemowe?

Dziś swego rodzaju kartka z pamiętnika. Wiosną, a zatem w minionym już roku szkolnym, naszą szkołę odwiedzili młodzi podróżnicy-pasjonaci, na co dzień doktoranci. Opowiadali uczniom o swoich wyjazdach i doświadczeniach z nimi związanych, zaprezentowali ciekawe zdjęcia – nietuzinkowe, prowokujące do pytań i dyskusji. Wszystko za drobną opłatą, bo panowie uczciwie zarabiali na kolejne wojaże (sposób zresztą znany i powszechnie stosowany na całym świcie). Gdzie tytułowe błędy? Rozsiadły się „na widowni”…
            Najpierw dzieciaki, oszołomione brakiem regularnych lekcji, nie potrafiły spocząć spokojnie, by posłuchać. Ponieważ podróżnicy pracują z młodzieżą i wierzą w atrakcyjność swego programu, w końcu osiągnęli wymagane skupienie. Niestety, niewiele osób wykazało głębsze zainteresowanie ludźmi, religiami, zwyczajami, o których była mowa. Czy w dobie internetu nic już nie dziwi, nie szokuje i nie zastanawia? Gdzie wrodzona dzieciom ciekawość? Gdzie otwartość na inne, nowe? I najważniejsze pytanie – dlaczego w temat zaangażowali się tylko chłopcy?
            Obraz dziewczynki zmienia się powoli w naszych czasach. Najpełniej doświadczają tego zapewne nauczyciele w gimnazjach. Wciąż jednak w większości przypadków to dziewczynki siedzą grzecznie i podkreślają tematy. Szkolny system je za to wynagradza – dobrymi ocenami z przedmiotów i z zachowania. Tymczasem to chłopcy szukają w życiu pasji i pozostają jej wierni, odnajdują alternatywy dla szkolnej teorii. A przecież dziewczynki mogłyby i powinny działać podobnie – też mają talent, wyobraźnię, zainteresowania. Też mogą zapakować plecak i ruszyć, choćby palcem po mapie, w świat.  

czwartek, 22 października 2015

Prośba, groźba, kara

O motywacji powiedziano już wiele i pewnie niejedno jeszcze usłyszymy oraz przeczytamy. Jest to bowiem pojęcie ważne nie tylko z perspektywy nauki i szkoły, ale również późniejszego życia zawodowego naszych obecnych uczniów. Warto zatem próbować rozbudzać w nich na co dzień motywację wewnętrzną.
            Niestety, zanim osiągniemy nasz cel (a nie w przypadku każdego ucznia go osiągniemy), pozostaje nam szara codzienność i stare, szkolne metody. Wśród nich wciąż popularny przymus. Biurokracja szkolna wymusza pewne działania na nauczycielach, a ci nie pozostają dłużni uczniom i też często chodzą na skróty: coś musi być zrobione i koniec, pod groźbą – braku zadania czy oceny niedostatecznej na przykład. Jeśli tylko jeszcze powyższe środki na danym uczniu robią wrażenie, to osiągniemy swój cel, a ten – wiadomo – uświęci środki…
            Z drugiej strony brakuje nam czasu i wytrwałości, by stale prosić i zachęcać. A potem jeszcze chwalić. Tym bardziej, że z pochwałami sprawa nie jest wcale taka prosta. Badania pokazują, iż dobry nauczyciel wcale nie nadużywa pochwał. Pomijam już kwestię, że chwalić należy konkretny czyn, działanie, wykonanie zadania – nie osobę. Rzadka pochwała lepiej smakuje, trzeba na nią zapracować, postarać się. Nie jest przypadkowa, w skrócie – służy budowaniu motywacji wewnętrznej.
            W ogóle temat pochwał i nagród przestaje być oczywisty. Nagradzanie sprawdzi się przy mniejszych dzieciach, a potem już niekoniecznie. I przemówi do małych ekscentryków. Introwertycy pracują często niezależnie od  tego, czy przeznaczona im jest jakaś nagroda. A bardziej motywująco zadziała na nich raczej widmo kary (które – małego zwłaszcza – ekstrawertyka zniechęci)… Niełatwe zadanie…
            Próbujmy zatem na co dzień różnych środków, ale przede wszystkim postarajmy się dać sobie samym i naszym uczniom trochę czasu. Nauczanie, uczenie się, kształtowanie motywacji wewnętrznej to procesy, które bez wytrwałości, cierpliwości i konsekwencji nie będą przebiegały prawidłowo, nie zaprowadzą nas do upragnionego celu.

czwartek, 8 października 2015

Przemijamy...

Im bliżej 1. listopada, tym częściej nachodzi człowieka zaduma nad kruchością życia i nieuchronnością przemijania. Tematyka dziś niemodna, odsuwana na bok, wypierana przez świadomość. W dobie ponowoczesnej, gdy wiara w nieograniczoną moc nauki nie osłabła, a kult młodości i pęd ku nieśmiertelności trwają w najlepsze, dzieci miewają większą od nas odwagę, by pytać o sprawy ostateczne.
Popularne w Polsce Święto Zmarłych jest dobrą okazją, by porozmawiać w klasie lub na cmentarzu o życiu, jego sensie i umieraniu. Warto odwiedzić pobliską nekropolię, porozmawiać o ludziach zasłużonych dla lokalnej społeczności, zapalić znicze na znak pamięci czy w geście podziękowania. Ale sposobów na nietypową lekcję zabarwioną duchem egzystencjalnym jest więcej.
            Jeżeli mowa już o zwiedzaniu cmentarzy, można przecież wybrać jakiś nieczynny, zapomniany, nieznany. Można pochylić się nad znaczeniem symboli na żydowskich macewach w Opolu przy ul. Granicznej lub – jeszcze lepiej – w Białej Prudnickiej. Na tym pierwszym cmentarzu warto pokazać uczniom nagrobek rabina Adolfa Wienera, zasłużonego, a zapomnianego dziś obywatela miasta. Można też odwiedzić cmentarz ewangelicki, np. w Dobrodzieniu. Z nekropoliami ewangelików w ogóle historia i pamięć ludzka obeszły się jeszcze gorzej niż z żydowskimi.  
            Odwiedziny na nieznanym cmentarzu to inspiracja do wykonania ciekawych prac plastycznych oraz zdjęć. I zachęta, by sięgnąć po literaturę. Mitologia Greków i Rzymian, Bracia Lwie Serce Astrid Lindgren, Oskar i Pani Róża (w wersji książkowej lub filmowej), wiersze Szymborskiej – bogactwo dostępnych tekstów jest ogromne i na zróżnicowanym poziomie wiekowym. Może być punktem wyjścia do rozmowy lub jej podsumowaniem.
            Pozwólmy sobie i naszym uczniom na chwilę refleksji oraz jesiennej zadumy, dajmy możliwość zmierzenia się z lękiem przed tym, co nieuniknione. Gdyż Święto Zmarłych najbardziej służy właśnie nam - żywym, a poszanowania pamięci potrzeba nauczyć przede wszystkim nowe pokolenie.
  

poniedziałek, 28 września 2015

Filmy są dla ludzi

Jak uczyć wartości? Nie pytam, po co, bo w moim przekonaniu tak postawione pytanie nie miałoby racji bytu – naszym obowiązkiem (nauczycieli, wychowawców, rodziców, dziadków, dorosłych) jest przekazać młodemu pokoleniu pewne uniwersalne wartości, które stanowią o człowieczeństwie, poziomie rozwoju (także cywilizacyjnego) oraz empatii.
            Było już o książkach – i nie raz, nie dwa w tym roku szkolnym jeszcze książki powrócą (nie tylko w kontekście rządowego programu „Książki naszych marzeń”…). Tym razem równie oczywisty wybór medium – film. Przeglądając ostatnio stary numer jakiegoś psychologicznego czasopisma natknęłam się na artykuł, w którym autor opisywał swój sposób porozumiewania się z ojcem. Bojąc się utraty kontaktu i zrozumienia, opracował listę filmów, które zaplanował razem z nim zobaczyć. Proste? Zatem do dzieła!  
            Dla dzieci i młodzieży w różnym wieku (naprawdę!) – od przedszkola przez małolatów po maturzystów – znajdziemy odpowiednie tytuły (animacji i filmów aktorskich), które mogą stanowić punkt wyjścia do rozmowy. Film stworzono, oczywiście, jako rozrywkę, ale już wiele lat temu zapracował on sobie na miano X muzy. Pokazujmy więc to, co wartościowe, zmuszajmy do wglądu w głąb siebie, do refleksji. O przyjaźni, rodzinie, agresji, żałobie, radości życia.
            Gdzie szukać inspiracji? Polecam strony festiwali filmowych dla najmłodszych – m. in. Kino Dzieci (http://kinodzieci.pl/) oraz Festiwal Filmów dla Dzieci (http://ffdd.pl/miasta-festiwalowe/), a z naszego podwórka – chociażby Opolskie Lamki (http://opolskielamy.pl/strony/opolskie-lamki-2015/). Owocnych seansów!  

czwartek, 17 września 2015

O zdrowym odżywianiu

W mojej szkole nie ma stołówki, nie ma więc poruszenia związanego z najnowszym rozporządzeniem w sprawie produktów żywnościowych sprzedawanych (a raczej niesprzedawanych) dzieciom. Sklepik uczniowski był, ale jego działalność jest chwilowo zawieszona. Bez batoników i chipsów wydaje się zbędny…
            Pomimo kontrowersji, jakie wywołało wprowadzenie w życie nowych wymagań, działania ministerstwa nie wydają się tym razem bezpodstawne. Odsetek dzieci otyłych w naszym kraju niezmiennie od dekady rośnie. Pomysły związane z wprowadzeniem dodatkowych lekcji wychowania fizycznego czy ograniczaniem dostępu do niezdrowego jedzenia mają słuszne podstawy: dobro i zdrowie dziecka. Zupełne wykluczenie soli czy cukru jest może karkołomne i niepotrzebne, jednak zmiany są wymagane. Co stoi tym zmianom na przeszkodzie?
            Dom, czas i reklama. Szkoła nie jest jedynym ani najważniejszym autorytetem w sprawie odżywiania i stylu życia. Promuje odpowiednie postawy, ale nie otrzymuje wystarczającego wsparcia. Słodycze i śmieciowe jedzenie dzieci znają z domów. Często nie jedzą śniadań, a w plecaku na przerwę czekają drożdżówki, batoniki i napoje gazowane, a czasem nawet energetyczne. Łatwo taki posiłek zorganizować dziecku rano, gdy tylko pośpiech i brak czasu na zrobienie zdrowych, kolorowych kanapek. Łatwo o wręczenie kieszonkowego, które wkrótce posłuży do zakupu tuczących przekąsek. Tym łatwiej, że reklama atakuje – trudno będzie przekonać dziecko,  że upragnione słodycze i chipsy są niezdrowe czy niedobre.
Przed szkołą, a przede wszystkim przed domem, trudne zadanie – wygrać z reklamą, która rzadko jeszcze promuje to, co zdrowe. Z reklamą, która skutecznie potrafi ogłuszyć młodego, niewyrobionego jeszcze konsumenta. A przecież wszystkim potencjalnie bardziej się opłaca konsument, ale zdrowy…

wtorek, 8 września 2015

Definicja talentu

       W polskiej szkole na dobre zadomowiło się już przekonanie, że każde dziecko jest wyjątkowe i - przede wszystkim - zdolne. Wszystkie placówki uważnym okiem wyłapują wśród swoich uczniów utalentowane jednostki. Rodzicom się to, naturalnie, podoba – w końcu kto miałby być zdolny, jeśli nie własne dziecko? Jest jednak na tym idealnym, sielskim wizerunku jakaś rysa. Spróbujmy ją odnaleźć.
            Jakie skojarzenia wywołuje słowo talent? Zapewne im młodszy czytelnik, tym bardziej myślami uciekać będzie w stronę popularnych programów telewizyjnych, promujących osoby z wyróżniającymi się umiejętnościami bądź zainteresowaniami. I ten trop chyba byłby lepszy, niż myślenie typowo szkolne. W szkole bowiem wciąż liczą się wyniki (egzaminów zewnętrznych zwłaszcza), osiągnięcia na konkursach (przedmiotowych przede wszystkim) oraz (teoretycznych) olimpiadach. Już doceniamy naturalnie sprawnych sportowców czy wrażliwych muzyków, ale to wciąż margines. Dziecko zdolne w szkole idzie w stronę wiedzy akademickiej. Ma nieprzeciętne zdolności matematyczne, rokuje na przyszłość jako potencjalny zdobywca Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, zanurza się w hermetycznym świecie teoretyków literatury… Czapki z głów! Ale czy tylko przed potencjalnymi noblistami? Przecież to nierealne i niepotrzebne, by z każdego wychowanka wykreować noblistę…
               I tu docieramy do sedna. Talent ma każdy, ale ta demokratyzacja nie mieści się (i nie pomieści) w ramach szkolnej teorii. Widzieć w dziecku talent oznacza docenić jego smykałkę do rękodzieła, głowę do języków obcych, umiejętności organizatorskie. Wspierać zainteresowanie elektryką, programowaniem, grą w tenisa stołowego, wolontariatem czy gotowaniem. Świat jest różnorodny i tej różnorodności potrzebuje. Potrzebuje też ludzi, którzy z pewną pasją, właściwym sobie zaangażowaniem, mistrzostwem wręcz, robić będą swoje. Potrzebuje noblistów i lekarzy, krawcowych i monterów. Ludzi spełnionych w swoich dziedzinach, otwartych na rozwój i na drugiego człowieka. Wbrew naszemu wartościowaniu talentów na lepsze i gorsze, na mniej lub bardziej prestiżowe. Wbrew szkolnemu, utrwalanemu przez system, przywiązaniu do  słupków i wyników.

wtorek, 1 września 2015

Z nowym rokiem…

Taki zawód, że dwa razy w roku wita się nowy rok. Raz, z wszystkimi na świecie, wielką literą zapisany, pełen świeżych jeszcze wspomnień świątecznych i obietnic na zbliżających się kolejnych 12 miesięcy.
I drugi raz, gdy wrzosy wkoło, a sygnałem zmiany jest dzwonek w szkole (oraz korki przed szkołami). Wspomnienia wakacyjne – a dziś to nawet można się zdziwić, zapomnieć, bo takie jeszcze lato za oknem! Tylko obietnice podobne, jak w styczniu. Obietnice, plany i życzenia.
Zatem niech nie zabraknie nam sił, by jak co roku robić swoje. Niech nie zabraknie nam ochoty, wsparcia i życzliwości – w gronie, wśród rodziców, dyrektorów, doradców i uczniów. Oby reformy miały sens, a biurokracja jakieś granice.
Rozpoczyna się właśnie kolejny rok, który przynieść może wzrost i rozwój – uczniom, gdy postawią na zaangażowanie – oraz ich nauczycielom, jeśli tylko otworzą się na uczniów. Przygoda czeka i nowy (drugi już w tym roku) początek. Wszystkiego dobrego od dziś po czerwiec! Powodzenia! 

piątek, 28 sierpnia 2015

Czytać każdy może…

Kolejne rankingi czytelnictwa wśród dzieci i młodzieży pokazują, że z czytaniem jest różnie. W każdym przedziale wiekowym – od najmłodszych uczniów podstawówki po klasy maturalne – znajdziemy osoby, które nie czytają wcale. Ani lektur, ani książek spoza kanonu. Dlaczego? I co z resztą młodych czytelników?
Ci, którzy czytają, swoje preferencje zdradzili m. in. miesięcznikowi „Biblioteka w Szkole”. Najbardziej szokujące wyniki uzyskano w kategorii uczniów szkół ponadgimnazjalnych, wśród których panuje moda na Wiedźmina, sagę Zmierzch i 50 twarzy Greya. Ta ostatnia (nomen omen) pozycja pojawia się też wśród gimnazjalistów, obok przygód Harry’ego Pottera czy Hobbita. W podstawówce najbardziej klasycznie – Dzieci z Bullerbyn, Mikołajek, Opowieści z Narnii.  
Dzieci, które nie przestają z wiekiem czytać, zwykle pozostają w kręgu fantastyki. Zapewne łapią bakcyla przy książkach o Narnii, a później jest jeszcze Baśniobór, Harry Potter, Percy Jackson czy Jason Grace (z serii o bogach i herosach olimpijskich napisanych przez Ricka Riordana) oraz klasyk – Tolkien. Rankingiem tytułów rządzą pewne mody i prawa rynku, oczywiście. Ale nawet one nie są w stanie popchnąć niektórych w stronę regału z książkami.
Co szwankuje? Możemy mniej lub bardziej trafnie spekulować: że w domu rodzinnym brak przykładu, że komputer to główny sposób spędzania wolnego czasu, że dobór lektur szkolnych zniechęca. Na pewno w świat książki wprowadzać trzeba od małego, a sukces jest wtedy, gdy dziecko z czytania nie wyrasta.
Bądźmy gdzieś blisko, by w odpowiednim czasie pokazać młodym wyrastającym z baśniowych opowieści, że na takich księgozbiór się nie kończy. Nie pozwólmy, by w pewnym przejściowym wieku, gdzieś między dzieciństwem a dorosłością, poczuły, że literatura, teatr, film nie mają im nic do zaoferowania, bo wtedy uciekną, zniechęcą się, znudzą. A w XXI wieku nie powinno być raczej miejsca na tego rodzaju wykluczenie. Książka to bogactwo uniwersalne – dla nastolatka także. I rozwój techniki nie stoi wcale na przeszkodzie. 

piątek, 31 lipca 2015

Niech żyje nuda!

Czasy takie, że nie można dziecka zostawić na chwilę. Bez zajęcia. Bez zabawki, komputera, smartfona. Wszędzie kolory, atrakcje, adrenalina. Pośpiech oraz wysokie obroty. Multitasking. Media, multimedia, reklama. Kiedyś był cyrk od czasu do czasu, święto, wyjątkowa sprawa. Dziś jakbyśmy cały czas byli w cyrku. Nie wiem, czy nie małpami zresztą. A co na to mózg?
            Mózg to wyjątkowy organ. W pewnym sensie cud natury. Przedmiot badań i zachwytów specjalistów różnych dziedzin: biologów, psychiatrów, neurologów, inżynierów. Aby działać bez zarzutu, mózg potrzebuje, żebyśmy czasem odpoczęli, zaprzestali dostarczać mu wciąż nowe bodźce. I nie chodzi tu tylko o sen – nasz organizm regeneruje się wtedy, a mózg nie odpoczywa, tylko porządkuje wszystkie zebrane w ciągu dnia dane. Chodzi także, a u dzieci przede wszystkim, o okresy (zapomnianego ostatnio) nicnierobienia i (wywołującej przerażenie i dezaprobatę) nudy.
            Nuda przynależy do dzieciństwa. Pozwala na chwilę relaksu, a przez to stymuluje mózg do sprawniejszego działania. Podnosi poprzeczkę. Pobudza kreatywność i twórczość, a przez to rozwój dzieci. Uczy samodzielności, bo nie zawsze w życiu wszystkie rozwiązania podawane są na tacy. Niepotrzebnie wpadamy dziś w panikę, gdy dziecko wypowiada stare jak świat: „Nudzi mi się”. I bardzo dobrze. Niech się ponudzi. Nie dajmy się sterroryzować przymusowi zapewniania ciągłych atrakcji , bo to pułapka i droga donikąd. Pokażmy dzieciom, że jest w życiu czas na pracę i na odpoczynek. A czasem na nudę. Może po wspólnym, wakacyjnym nicnierobieniu narodzą się jakieś ciekawe pomysły? Czego Państwu i sobie życzę.       

środa, 22 lipca 2015

Wywczasy pod gruszą

Od kilku już lat obserwować możemy rozwój nowego trendu, który nakazuje nam zwolnić i delektować się codziennością. Ruch slow life (z ang. powolne życie), bo o nim mowa, zatacza coraz szersze kręgi. Co prawda na co dzień ciężko nam jeszcze dostrzec jego wpływy, zbyt pochłonięci jesteśmy pośpiesznym załatwianiem spraw, spłacaniem kredytów, wiązaniem końca z końcem… Świat tak bardzo się rozpędził, że nie zatrzymamy go zapewne w ciągu życia jednego tylko pokolenia, ale warto - dla własnego zdrowia fizycznego i psychicznego chociażby - zainteresować się tym, jak można by samemu trochę zwolnić. I w końcu (naprawdę) pożyć…  
Najbardziej popularna wydaje się teraz idea slow food (z ang. powolne jedzenie), stanowiąca zupełne przeciwieństwo śmieciowego jedzenia odgrzewanego w mikrofalówkach bądź kupowanego w pośpiechu w tzw. restauracjach typu fast food (z ang. szybkie jedzenie). Ta rodzi oczywiście swoistą modę na ekologiczne produkty żywnościowe, na samodzielne pichcenie przysmaków w domowym zaciszu. I dzielenie się przepisami na blogach – kulinarnych jest zdecydowanie więcej niż pedagogicznych ;) Niektórych zniechęca określenie moda – wprowadza ono element oceniający, sugeruje jakąś tymczasowość, może prowadzić do nadużyć czy przejaskrawień. Zgoda, ale i tak – moim zdaniem – lepsza moda na ekologiczne jedzenie niż na hamburgery czy moda na niepalenie w przeciwieństwie do tej na palenie…
I tak powoli (a jakże!) zmierzam do puenty. Czyż wakacje (dla ucznia i dla nauczyciela) nie są cudowną okazją, by spróbować, jak idea slow life sprawdza się w praktyce? Nie stać nas na wymyślne (czyli drogie) podróże? Tym lepiej. Pod przysłowiową gruszą (lub preferując wariant jak u Kochanowskiego – pod rozłożystą lipą) możemy oddać się słodkiemu leniuchowaniu, zadumie, marzeniom. Czas wreszcie zwalania, do zachodu słońca daleko, a o świcie przecież nikt nas i tak nigdzie nie będzie gonił. Na co dzień zapominamy o odpoczynku. Wyciskamy z naszego organizmu wszystkie soki. Poganiamy siebie, bliskich i zupełnie obcych nam ludzi. Może pora przypomnieć sobie wreszcie, co to znaczy relaks? Bez odkładania tego na wieczne nigdy. A zatem pod gruszę! Przyjemności!

poniedziałek, 25 maja 2015

Wielokulturowość: Żydzi


Dziś kilka słów w temacie, który jest mi bardzo bliski i który uważam za nader istotny w nowoczesnym procesie edukacyjnym, wychowawczym oraz kulturotwórczym. Chodzi o tytułową, kontrowersyjną zapewne, a może wręcz przeciwnie – oklepaną - wielokulturowość. Na początek zbiór uwag o tym, jak od najmłodszych klas wprowadzać informacje związane z życiem codziennym i religijnym oraz Zagładą Żydów.    
            W mojej szkole zadanie to ułatwia mi postać patrona. Trudno pominąć kontekst żydowskiego pochodzenia Janusza Korczaka. Po 2012 roku, który był oficjalnie jego rokiem, pozostało kilka ciekawych pozycji wydawniczych. Jedna z nich to książka Iwony Chmielewskiej pt. „Pamiętnik Blumki”, dostępna także w Pedagogicznej Bibliotece Wojewódzkiej w Opolu (katalogi on-line: http://81.219.21.234:8081/F). Swego czasu zaangażowałam uczniów klasy V i VI do stworzenia przedstawienia na podstawie wspomnianej powyżej lektury. Dzieci wcielały się w wychowanków korczakowskiego domu sierot – żydowskich wychowanków. Na lekcjach sprawdzają się też fragmenty filmu Andrzeja Wajdy pt. „Korczak”. Przybliżają postać samego Starego Doktora, jego myśli i postawę, a także pokazują wojenne realia.
            Każde miasto czy miasteczko ma swoją specyfikę. Zapewne łatwo (i niełatwo zarazem) mówi się o Żydach na wschodzie Polski czy np. w Warszawie. W Opolu temat wydaje się mniej namacalny. Trudniej o materialne ślady żydowskiej obecności. Trudniej, ale są one dostępne. Zachęcam do zapoznania uczniów z sylwetką słynnego rabina, Leo Baecka, który przez dekadę (na przełomie XIX i XX wieku) sprawował urząd w Opolu. Warto też umówić wizytę na cmentarzu żydowskim przy ulicy Granicznej (kluczem do bramy dysponują pracownicy Zakładu Komunalnego). Znajdziemy tam m. in. nagrobek innego, znanego rabina – Adolfa Wienera. A spacerując wzdłuż Młynówki możemy zlokalizować budynek starej synagogi oraz – nieopodal – kamień upamiętniający spalenie nowej świątyni podczas „nocy kryształowej” 1938 roku (zdjęcie tej synagogi m. in. na obciążniku do papieru na ekspozycji w Kamienicy Czynszowej Muzeum Śląska Opolskiego w Opolu!).
            Ciekawym doświadczeniem dla uczniów szkoły podstawowej lub gimnazjum będzie też zapewne wyprawa śladem wielokulturowości  czy wielości religijnej do Wrocławia. Tam, w Dzielnicy Czterech Świątyń, mogą oni zwiedzić kościół katolicki, ewangelicki, cerkiew oraz czynną znów synagogę „Pod Białym Bocianem”. Z zabytków żydowskich warto również zobaczyć stary cmentarz żydowski przy ulicy Ślężnej (obecnie muzeum) oraz czynny cmentarz przy Lotniczej. A jeśli możliwa byłaby wyprawa do Warszawy (to już zdecydowanie ze starszymi dziećmi i młodzieżą) – niezwykłe Muzeum Historii Żydów Polskich czeka! Obok innych atrakcji związanych z życiem przedwojennym, historią getta, powstaniem w getcie oraz powstaniem warszawskim itd.  
            Hołdując Polsce Jagiellonów, tej otwartej, tolerancyjnej, a przez to bogatej, licząc się ze zjawiskami typu globalizacja, pamiętając o założeniach i ideałach Unii Europejskiej, uważam, że warto, że należy pokazywać dzieciom inne kultury, uczyć zrozumienia i szacunku – także dla swoich własnych korzeni. To proces trudny i czasochłonny, przez wielu negowany, ale w XXI wieku raczej – na szczęście – nieodwracalny.

wtorek, 5 maja 2015

Co z tą Anią?

Niezmiennie od lat wracam z uczniami kolejnych klas czwartych do lektury Ani z Zielonego Wzgórza. Jednym książka (i sama bohaterka) podoba się bardziej (raczej dziewczynkom, choć są wyjątki), innym mniej, bywa też, że nie podoba się wcale. Sama mam już do tego tekstu stosunek ambiwalentny – z racji wspomnianych powyżej wielokrotnych powrotów. Nie rezygnuję jednak z pokazania uczniom tej klasycznej pozycji literatury dla dzieci i młodzieży. Klasycznej, zatem uniwersalnej (w zbiorach PBW dostępna jest zarówno książka, jak i film czy słuchowisko radiowe – przeszukaj katalogi online: http://81.219.21.234:8081/F).
A jaka jest moja najświeższa refleksja? Ma związek z relacją między Anią a Marylą. Pierwszy wniosek dotyczy nowatorskiego – jak na końcówkę XIX wieku – wychowania: bez krzyku i kar cielesnych. Drugi – znaczenia samej relacji. Maryla była de facto starą panną, bezdzietną i mieszkającą z podupadającym na zdrowiu, samotnym bratem. Jej początkowy chłód emocjonalny, pewna ostrożność i surowość ustępują z czasem miejsca serdeczności. Kobieta uczy się okazywać swe uczucia, staje się emocjonalna. Nawzajem z Anią wpływają one na siebie i prowokują wewnętrzne metamorfozy.
Jako humanista i pedagog nie mam wątpliwości, że najważniejsze w życiu to głębokie i autentyczne związki między ludźmi. Dodatkowo, parafrazując Marię Janion, trzy najbardziej satysfakcjonujące role to rola matki, ojca oraz nauczyciela. Wszystkie powiązane są z obecnością drugiego człowieka i z życiem dla drugiego człowieka. Nasze człowieczeństwo na tym się opiera, a rozwój wewnętrznego potencjału w takich warunkach staje się możliwy. Głęboka, prawdziwa i szczera relacja między Anią i Marylą to zapewne klucz do ich poczucia szczęścia, a dla nas aktualna od dziesięcioleci wskazówka. W końcu klasyczna lektura jest uniwersalna. W swej mądrości.  

czwartek, 30 kwietnia 2015

Potrzeba człowieka

Coaching, tutoring i wszystkie inne modne ostatnio zjawiska można by analizować pod różnym kątem. Przyglądam się im z boku z zaciekawieniem i jedna z refleksji, którą zapewne wiele osób ze mną dzieli, doprowadziła mnie do poniższych wniosków.
          Nauczyciel jako opiekun i przewodnik? Czy jest w tym coś nowego? Jak świat światem taka była przecież rola nauczyciela. Dobrego. Powiedzielibyśmy dziś – kierując się nieco wyświechtanym hasłem – nauczyciela z powołania. Choć teraz czasy trudne i  prestiż zawodu, szczególnie w naszym kraju, nadszarpnięty, to każdy (bo przecież każdy chodził lub chodzi jeszcze do szkoły) ma w pamięci nauczyciela przez duże N, swojego mentora, autorytet, może nawet przyjaciela.
   Popularność coachów, trenerów rozwoju osobistego, psychologów, psychoterapeutów czy tutorów pokazuje, że pomimo naszego pędu, zakotwiczenia w wirtualnej rzeczywistości (jak bardzo dotyczy to współczesnych dzieci!) nie zmienia się podstawowa potrzeba obcowania z drugim człowiekiem i uczenia się od niego.  A może jest odwrotnie? Może z takich warunków naszego życia rodzi się ta wzmożona na szczęście potrzeba drugiego człowieka? 

czwartek, 2 kwietnia 2015

Białe święta

Najwyraźniej któreś święta w roku muszą być białe. Ostatnio coraz rzadziej śnieg pada na Boże Narodzenie, ale za to pojawia się on w okolicach Wielkanocy. W tym roku również przyjdzie nam lepić zające ze śniegu…
           Szkoda, gdy nie można – kierując się logiką i przyzwyczajeniem – podziwiać budzącej się do życia przyrody, wygrzewać się w słońcu i cieszyć oczy zielenią młodych listków czy traw. Ale gdy przyjrzeć się bliżej symbolice bieli, to wkrótce się okaże, że niedaleko jej do znaczeń, jakie niosą z sobą wiosna, Wielkanoc oraz zmartwychwstanie…
       Biały oznacza bowiem doskonałość, duchowość, objawienie i oświecenie. To kolor rozumu, a jednocześnie także intuicji. Biel symbolizuje śmierć, żałobę, zbawienie i w końcu radość. Niesie z sobą niewinność, pokój, światło i łaskę. Zatem zupełnie trafnie życzę Państwu i sobie wesołych, spokojnych oraz refleksyjnych Świąt Wielkanocnych, oprószonych śniegiem i zielonych od nadziei, że wiosna tuż-tuż…

niedziela, 8 marca 2015

Chore czasy

Jako dziecko nie byłam okazem zdrowia. Pamiętam, że zdarzało mi się z powodu choroby nie pójść do szkoły i później odpisywać cierpliwie lekcje od kolegi z klasy. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, jaką jestem szczęściarą (no bo przecież jak tu dostrzegać szczęście, kiedy się człowiek gorzej czuje, odwiedza lekarzy i połyka gorzkie pigułki?). Z biegiem lat okazało się, że moje dzieciństwo przypadło na cudowne czasy – jeszcze bardziej cudowne niż dotąd przypuszczałam…
Pamiętam, jak zostawałam w domu pod opieką babci, która robiła syrop z cebuli, smażyła ulubione placki i szykowała na obiad buraczki – bo zdrowe. Pamiętam, jak wylegiwałam się pod ciepłą kołdrą, wypełnioną gęsim puchem. Gdy się wygrzałam, wyspałam i ponudziłam, podczytywałam „Przypadki Robinsona Kruzoe”, marząc o dalekich wyprawach, bezludnych wyspach i niebezpiecznych przygodach. Ewentualnie oglądałam Pana Tik-Taka i ciocią Klocię – takie atrakcje były! A potem wracałam do szkolnej rzeczywistości. Zdrowa. Naprawdę zdrowa…
Dziś dzieci chorują (jak to dzieci), ale krótko. Nafaszerowane lekami wracają szybko do szkoły – żeby nie mieć zaległości (na zajęciach obowiązkowych i tych wszystkich pozalekcyjnych również). Wracają, bo nie ma kto z nimi zostać w domu. Bo nie mają na miejscu takiej babci jak moja albo jest ona zajęta swoim sprawami, często jeszcze pracą zawodową. Bo rodzice też muszą do pracy i nawet podczas swojej choroby nie zwalniają tempa, nie pozwalają sobie na słabość, na niedyspozycję, na zwolnienie – a co dopiero w przypadku choroby dziecka. Nie oceniam – czasy niełatwe. Tylko, niestety, w tym naszym pędzie ku nowoczesności zapominamy o pewnych starych oraz zdrowych zasadach. A organizm, po prostu, potrzebuje czasu na regenerację. Organizm dziecka tym bardziej. Na przedwiośniu więc wszystkim Państwu dużo zdrowia!   

niedziela, 22 lutego 2015

Zarazić pasją

Lekcja jak co dzień. No, może tylko więcej marudzenia – bo czytanka taka długa… Nie wydaje mi się, że trzy strony to dużo, ale widząc nastroje, zaczynam dopowiadać pewne informacje, by zaciekawić swoich uczniów. Okazuje się, że nie znają Marka Kamińskiego ani nawet Stasia Meli (który przecież ostatnio jest, zdaje się, celebrytą) i nie wiedzą nic na temat ich wspólnej wyprawy na biegun. Zmagania wśród śniegu i lodu nie wywołują żadnych emocji, żadnego wrażenia. Już miałam skapitulować, złorzecząc w myślach na gry komputerowe, kiedy jeden z chłopców zapala się i mówi, że jego tata miał podobne kłopoty wspinając się na… Mont Blanc.
I nagle zmiana – tak przeze mnie oczekiwana. Gdy upewniłam się, że na pewno chodzi o jego tatę i o Mont Blanc, już wiedziałam, kto nas odwiedzi na następnej lekcji wychowawczej. Rzeczony tata, jak na miłośnika gór przystało, pojawił się nie tylko w dobrym humorze i z prezentacją multimedialną, ale także – a właściwie przede wszystkim - wyposażony w podstawowy sprzęt wykorzystywany w wysokogórskiej wspinaczce. Spotkanie było ciekawe, dzieci z zainteresowaniem oglądały zdjęcia, zadawały pytania, dotykały lin i haków. Ale ta lekcja miała znacznie większą wartość…  
Okazało się, że tak łatwo przekazać informacje o odpowiedzialności, w tym za siebie nawzajem, o zaufaniu i współpracy – niezbędnych w ekstremalnych warunkach. O przestrzeganiu zasad. Góry wychowują, są wymagające, uczą konsekwencji. Cieszę się, że jeden z moich uczniów ma takiego tatę – pełnego pasji, którą zaraża, ale także oddanego swym dzieciom. W czasach, gdy wszyscy gdzieś się spieszymy wpatrzeni w komórki, gdy nie ma warsztatów przekazywanych z ojca na syna i gdzie nawet naczynia zmywa zmywarka – wędrować z dzieckiem po górach, to dawać swoją obecność, dzielić się doświadczeniem i wiedzą. Po prostu wychowywać. A nagroda? Taki syn (czy córka) stanie się mądry, będzie pasją zarażał następne pokolenia. Ale przede wszystkim – poczuje dumę. A to piękne, proszę mi wierzyć, gdy dzieci mogą być dumne z rodziców.   

niedziela, 1 lutego 2015

Cena motywacji

Być może na skutek niżu demograficznego, choć z pewnością nie jest to jedyny powód, obniżył się i stale obniża poziom motywacji uczniów do nauki. Tak, widać to już w podstawówce. Zanim trafią w moje ręce czwartoklasiści, mają oni za sobą pierwszy poważny kryzys - dziesięciolatka. A przed sobą dojrzewanie, które też następuje coraz szybciej, nie czekając wcale do rozpoczęcia przez uczniów nauki w gimnazjum.
Jakiś czas temu, gdy zreflektowałam się, że moja klasa V nie zachwyca wynikami adekwatnymi do swojego potencjału, poprosiłam o pomoc panią pedagog. Cel: zdiagnozowanie podczas zabawy na lekcji wychowawczej przyczyn braku motywacji i określenie skutecznych motywatorów. Zajęcia okazały się wesołe i kreatywne. Dzieci wskazały sporą listę czynników, które zachęcają je – potencjalnie – do nauki. I rozpoczęła się licytacja. Jak się Państwu wydaje, który motywator zwyciężył? Pieniądze. Lub nagroda rzeczowa (oczywiście, nie jakaś tam czekolada czy książka, choć i tutaj zdarzył się jeden chwalebny wyjątek…). Znak współczesnych czasów, jak rozumiem. Ale czym za chwilę zmotywujemy te dzieci – w gimnazjum, w technikum?
Póki co, jest jeszcze światełko w tunelu. Okazało się, że piątoklasiści cenią też wysoko… pochwałę rodzica, zwłaszcza mamy. Pożyteczna wskazówka – i dla nauczyciela, żeby nie obawiał się, tylko stosował zachęty oraz dobre słowo, i dla rodzica – bo po co od razu obiecywać tablet, jeżeli pewne efekty można otrzymać praktycznie za darmo. A precyzując: bez kosztów materialnych. Tym bardziej, że przed dziećmi i rodzicami jeszcze długa i nieraz wyboista droga edukacji. A i w dorosłym życiu, w tym w pracy zawodowej, nic się nie sprawdza lepiej niż motywacja wewnętrzna. Tej zaś nie rozwiną ani pieniądze, ani nagrody rzeczowe, jakkolwiek miło je czasem otrzymać…   

niedziela, 25 stycznia 2015

Królowa Matematyka

Lubię matematykę. Tak, jestem polonistą, humanistą. I cóż z tego? Przecież jedno drugiego nie wyklucza. Lubię rozwiązywać zadania, bo to daje satysfakcję, uczy logicznego myślenia, rozwija. Nie wyobrażam sobie natomiast, jak można uczyć matematyki. Zwłaszcza współcześnie. Na każdym etapie edukacyjnym problem, kryzys, braki. Dzieci w klasie na zróżnicowanym poziomie, często zniechęcone, nie pracują systematycznie, a niestety, matematyka bez powtarzania treści i ćwiczeń praktycznych nie istnieje…  
Wszyscy słyszymy co jakiś czas o problemach maturzystów polskich z matematyką. Już przyzwyczailiśmy się do informacji o niskim odsetku zdających. Już bez głębszej refleksji powtarzamy wnioski powielane przez media – że 10 lat bez matury z matematyki robi swoje. Oczywiście, że robi. Wiedzą o tym najlepiej na wyższych uczelniach technicznych, na których normą jest obecnie organizowanie swoistych zajęć dydaktyczno-wyrównawczych z matematyki. Bo przecież na politechnice bez wiedzy i umiejętności rozwijanych przez królową nauk ani rusz… Ale teraz okazuje się, że matura to niejedyny egzamin zewnętrzny, na którym ujawniają się kłopoty polskich uczniów z matematyką. Po próbnych testach na przełomie grudnia i stycznia widać, iż problem sięga szkół podstawowych.
Jak zaradzić tej matematycznej niemocy? Nie wiem. Obawiam się jednak coraz bardziej o kolejne dziedziny wiedzy, systematycznie – chociażby na skutek reform – marginalizowane czy wykluczane. Bo przecież na wspomnianym sprawdzianie szóstoklasisty już od kilku lat nie pojawiają się treści z zakresu historii czy przyrody. I na razie na pewno się nie pojawią. Wkrótce zapewne usłyszę, że na egzaminie gimnazjalnym niskie wyniki zanotowano w dziedzinie nauk przyrodniczych. Bo nie będzie dobrych wyników bez powtarzania, pogłębiania, zaangażowania. Czasy mamy może powierzchowne, ale powierzchowność nie sprawdza się ani w nauczaniu, ani uczeniu się. Wniosek prosty jak dwa razy dwa…  bo to działania chyba wciąż można uznać za proste?

czwartek, 8 stycznia 2015

Kryzys wyobraźni?

Powrót do szkoły po Nowym Roku przywitał uczniów i nauczycieli szkół podstawowych konkursami przedmiotowymi. Na pierwszy ogień już 7 stycznia poszli uczestnicy etapu gminnego/miejskiego Wojewódzkiego Konkursu Polonistycznego. Dla dzieci to na pewno nie najlepsza sytuacja – po długiej przerwie świątecznej zasiąść do zmagań konkursowych. Biorąc pod uwagę wiek uczestników (około 11-12 lat), takie rozwiązanie jest chyba gorsze niż pisanie matury po majówce. Jednak nie zawsze mamy wpływ na terminy – skoro na Opolszczyźnie za moment rozpoczną się ferie zimowe…
I tak nie bez przyczyny zaczęłam moją refleksję od szukania powodów – bo niewątpliwie termin konkursu może być powodem. Powodem słabych prac pisemnych młodych uczestników, które dane mi było wczoraj przeczytać. Ale zapewne nie tylko termin zawinił. Powoli możemy już obserwować (i to na etapie podstawówki!) negatywny wpływ egzaminów zewnętrznych (czyli tzw. pisania „pod klucz”) na jakość wypracowań. Prace dzieci – a przecież w konkursach biorą udział lepsi uczniowie, obdarzeni talentem w danej dziedzinie! – są coraz bardziej sztampowe i ostrożne. Trudno o indywidualny rys, o ciekawy styl, o lekkie pióro.
Najbardziej jednak martwi mnie powtarzalność w realizacji tematu. Oczywiście, czasem trudno nam się pisze, gdy narzucona tematyka nie przypadnie do gustu. Albo po prostu mamy gorszy dzień, brakuje nam pomysłów. Niemniej jednak uważam, że pisanie jest w stałym kontakcie z naszą wyobraźnią, pokazuje głębię przeżyć i refleksji. Teoretycznie przecież na każdy temat można stworzyć ciekawą, spójną i wyróżniającą się pracę. A jeżeli szkoła marzeń kojarzy się dzieciom tylko ze zmianą koloru elewacji, zaś przyjaźń – z pożyczaniem sobie zeszytów, to odtwarzają mi się w głowie czarne scenariusze z kryzysem empatii u młodzieży na czele.  Póki co, zakładam optymistycznie, że na razie to tylko kryzys wyobraźni pokolenia wychowanego w duchu kultury wizualnej. Oraz poświąteczne rozleniwienie. Ale zamierzam częściej polecać swoim uczniom, by zaglądali do pudełek zwanych wyobraźnią. Na wszelki wypadek.      

niedziela, 4 stycznia 2015

Baśń o Nauczycielu Polskim

Za górami, za lasami, w tajemniczej krainie zwanej Polską, mieszkał sobie dobry, ale zmęczony życiem Nauczyciel Polski. Od dłuższego już czasu prześladowała go macocha Ministra oraz dwie niesympatyczne, przyrodnie siostry – Reforma i Biurokracja. Dokładały mu one wciąż pracy i nie szczędziły złośliwości. Sąsiedzi, Roszczeniowi Rodzice, też nie ułatwiali mu pracy.
I tak trwał Nauczyciel Polski, pogrążając się coraz bardziej w rutynie, frustracji i niespełnieniu. Aż tu nagle, po dyżurze, który wypadł w sylwestrowe popołudnie, Nauczyciel Polski zapragnął jednak wybrać się na bal… Jego serce pełne było ciepła i magii świątecznych spotkań z mądrymi i dobrymi ludźmi oraz nadziei rozpalanej przez początek Nowego Roku.
Nauczyciel Polski przypomniał sobie, że każde działanie daje radość, gdy potrafi sprostać potrzebom młodych ludzi i ich wrażliwości. Przywdział na bal swe najlepsze szaty: erudycję, cierpliwość, ciekawość świata, profesjonalizm oraz empatię. I wyruszył… w Nowy Rok.
Odtąd omijał drzwi nieżyczliwych sąsiadów, zapukał zaś do Świadomych Rodziców. Zamknął uszy na docinki płynące z mediów, a czasem z sąsiedniego biurka w pokoju nauczycielskim. Skupił się na swej pracy i dostrzegł, że ludzi chętnych do współpracy przybywa. A on, z każdym kolejnym dniem, z większą satysfakcją po prostu robił swoje. W Polsce.
Drogi Czytelniku, w Nowym 2015 Roku życzę Tobie wielu szczęśliwych zakończeń i inspirujących początków. By życie czasem miało w sobie coś z bajki… Pomyślności!