sobota, 24 grudnia 2016

Zróbmy sobie hygge-święta!

Moda na Skandynawię trwa - równolegle do kilku innych mód zresztą, by wymienić tylko mindfulness czy praktykowanie wdzięczności. Dobrze ma się skandynawski styl w naszych wnętrzach, ale także szerzej pojęty skandynawski styl życia. Ostatnio często na celowniku pojawia się Dania, zwłaszcza w kontekście znanego od pokoleń, a teraz z namaszczeniem opisywanego sposobu na szczęście. Tenże nosi duńską nazwę hygge i oznacza tyle, co odnajdywanie upragnionego stanu w codzienności, w drobnych przyjemnościach.  
Czemuż nie spróbować tej mody? Uprawianie hygge od wieków wiąże się z koniecznością przetrwania – fizycznie i psychicznie – długiej, skandynawskiej zimy. Zatem pora obchodzonych właśnie Świąt Bożego Narodzenia wydaje się idealna, by poszukać szczęścia i radości  w  prostych czynnościach wykonywanych w bliskim, rodzinnym gronie. Bez pośpiechu! Co prawda, upragnionego śniegu raczej nie doczekamy, ale mimo tego miło posiedzieć razem w ciepłych domach, może nawet przy kominku, nad grą planszową czy albumem fotografii lub obejrzeć wspólnie refleksyjny, pozytywny film. Słodkich i słonych przekąsek też zapewne nie zabraknie…  
A po świętach? Proponuję zabrać z sobą tę uważność, niespieszne tempo i umiejętne odpoczywanie w Nowy Rok 2017! Bo jednym z najważniejszych, a na pewno najbardziej sensownych postanowień noworocznych jest – moim zdaniem – zadbać o siebie. Dać sobie czas. I być blisko tych, którzy nas potrzebują, kochają. W sumie, do szkoły też warto z sobą zabrać hygge po świętach. Na początek do świetlicy lub na lekcję wychowawczą. Ale jakby się dobrze zastanowić, to przyda się nie tylko tam… Wesołych Świąt!   

czwartek, 15 grudnia 2016

Stare błędy, nowe błędy: pewność siebie

Coraz częściej analiza różnych raportów, doniesień naukowych, informacji prasowych czy po prostu codzienna obserwacja dzieci skłania mnie do wniosku, że stare błędy wychowawcze zastępujemy nowymi, a działania, które pierwotnie miały na celu poprawić sytuację i wykorzenić przestarzałe przekonania, zostają wypaczone, źle zrozumiane, przedobrzone. Jako przykład pierwszy z brzegu niech posłuży proces budowania u najmłodszych pewności siebie.
Jak wiadomo, trudno bez niej o sukces. Nieważne zresztą, czy rozpatrujemy go w kategoriach zawodowych, finansowych czy – trudnego do zdefiniowania – poczucia szczęścia. Dziecko z zaburzoną samooceną, niepewne siebie, zahukane będzie miało trudność z osiągnięciem obranego celu (nie tylko w kontekście nauki w szkole), z uznaniem krytyki czy porażki, ze zwróceniem się po pomoc, z  konsekwentnym podążaniem własną drogą – jeśli własną drogę w ogóle odkryje i zaakceptuje.
Dawniej system szkolny i wychowawczy w ogóle (w domu, na podwórku, w różnych sytuacjach społecznych) produkował zdyscyplinowane i uległe jednostki. Buntownicy się zdarzali, a jakże, często jednak jako druga skrajność – aroganccy, agresywni, nie dali sobie w kaszę dmuchać. Tak źle i tak niedobrze. Potrzeba było, jak zwykle, złotego środka. Wiary w swoją wyjątkowość, która nie ogranicza jednak perspektywy do czubka własnego nosa. I w końcu podjęto stosowne działania. Promocja praw dziecka, demokratyzacja kolejnych grup społecznych, kult indywidualizmu wprowadziły w ostatnim stuleciu sporo zmian.
Tylko ludzkość lubi się zapędzać. Łatwo jest zachłysnąć się prawami, zapominając przy tym o obowiązkach, o równowadze. Teraz wydaje nam się często, że większość dzieciaków zrobiła się arogancka i agresywna, a to podobno znaczy, iż lekcja pewności siebie została odrobiona. Nic bardziej błędnego. Postawa roszczeniowa, wiara, że coś mi się od świata należy to nie tylko przeciwieństwo zdrowej pewności siebie, ale przede wszystkim przeciwieństwo postawy  pełnej wdzięczności i empatii. I jeśli nawet sukces – to bardzo powierzchowny oraz nietrwały. Złotego środka w dalszym ciągu brak.

środa, 30 listopada 2016

Amerykańscy naukowcy

Powyższa fraza stała się już na tyle popularna – by nie rzec wyświechtana – że często budzi uśmiech na naszych twarzach. I to wcale nie dlatego, że odwoływanie się do amerykańskich badań naukowych jest czymś niewłaściwym czy wskazuje na wątpliwe potwierdzenie. Po prostu badacze zza oceanu zajmowali się już taką wielością tematów, iż niejednokrotnie dochodzili do sprzecznych wniosków. Tymczasem ostatnio śledzenie amerykańskich doniesień naukowych sprawia mi nie lada satysfakcję. Dlaczego? Bo potwierdzają one słuszność pewnych znanych – a właściwie oczywistych – zasad wychowawczych.
I tak jedno z badań wykazało, że już 15-miesięczne dzieci na podstawie obserwacji zachowania wnioskują o cechach człowieka, wykorzystując tę umiejętność w sytuacjach społecznych. Badano mianowicie reakcję maluchów na gniew dorosłego. Okazuje się, że dzieci zachowują dużą ostrożność w stosunku do osób zachowujących się gniewnie – zapewne, by nie stać się celem ich ataku. Inne badanie pokazało natomiast, że niedobór snu u dzieci wczesnoszkolnych (w wieku od 7-11 lat) powoduje różnorodne zaburzenia emocjonalne, od drażliwości i poirytowania po stany lękowe czy depresję. Niedospanie zmniejsza samokontrolę, ale także zdolność do odczytywania sygnałów niewerbalnych i empatię.
            Kamyczek do ogródka dorzucili też fińscy naukowcy. Zauważyli oni, że zdrowa dieta składająca się z warzyw, owoców, ryb, produktów pełnoziarnistych i bogatych w nienasycone kwasy tłuszczowe gwarantuje większe postępy w nauce czytania u dzieci w wieku od 6 do 8 lat. Dobrze mieć czasem naukowców po swoje stronie. Szczególnie w czasach, kiedy zdrowy rozsądek tak często zawodzi…


PS Informacje dotyczące badań naukowych pochodzą z serwisu http://naukawpolsce.pap.pl/

poniedziałek, 31 października 2016

Magiczne czy przeklęte?

Nie, ten wpis nie będzie dotyczył Halloween. Choć może pojawi się kilka słów luźno związanych z czarowaniem… Otóż wróciłam ostatnio pamięcią do miejsc, które w moich szkolnych czasach nie cieszyły się u uczniów zbyt wielką sympatią. Pomimo tego, że ich odwiedzanie oznaczało brak „normalnych” lekcji. Pomyślałam, by sprawdzić, co zmieniło się w tych instytucjach w ciągu ostatnich kilkunastu lat. A na szczęście – dla uczniów i nauczycieli – zmieniło się wiele.
Pierwszym z miejsc, do których uczniowska większość nie pałała zbyt wielką miłością, była biblioteka – szkolna, gminna, miejska. W skrócie: każda. Oczywiście, mole książkowe nie potrzebowały szczególnej zachęty, wiedziały, jakie skarby skrywają rzędy ponurych regałów. Tymczasem reszta uczniów wydawała się znudzona panującą w bibliotece ciszą i monotonią. Panie bibliotekarki też zaszufladkowano jako szare i spokojne, ewentualnie – groźne, niedostępne. Jak wielki krok w kierunku zmiany postrzegania bibliotek zrobiono w ciągu ostatnich dwóch dekad? Zgodny z interesem całego społeczeństwa – potrzebujemy przecież ludzi czytających i oczytanych.


Budowanie własnej, domowej biblioteczki to zadanie przyjemne i na lata, ale też związane z niemałymi kosztami. Dodatkowo, dla wielu osób w naszym kraju wciąż niejasne, niepotrzebne. Są jeszcze – i długo będą – domy bez duszy, czyli bez książek. Ale wypożyczanie stało się o wiele prostsze. I bardziej atrakcyjne. Czytelnik młody i całkiem dorosły traktowany jest jako mile widziany gość, klient nawet. Ściany pojaśniały, pomieszczenia biblioteczne odzyskały dostęp do światła i większą przestrzeń, repertuar dostępnych tytułów stale się powiększa, uwzględniając zainteresowania czytelników. Bibliotekarz to w końcu człowiek z krwi i kości, do tego pomocny, sympatyczny i kompetentny. Jego praca, pasja i wiedza leżą u podstaw rozmaitych akcji czytelniczych, happeningów, spotkań autorskich, wystaw, warsztatów i… podróży (na początek palcem po mapie i z nosem w książce, na przykład do Japonii: http://www.pedagogiczna.pl/index.php/57-galeria/1695-jako-tako-po-japonsku-warsztaty-czytelnicze-3).
Drugim miejscem, które w przeszłości wzbudzało wśród uczniów pomruk niezadowolenia i dreszcz strachu nawet, było muzeum. Przyznaję, że obecnie męczy mnie częsta w nowoczesnych budynkach kakofonia dźwięków. Niemniej jednak w niepamięć odszedł złowrogi i przestrzegany ponad wszelką miarę zakaz dotykania eksponatów. Okazuje się, że poprzez zaangażowanie wszyscy, szczególnie zaś najmłodsi, uczą się najwięcej i najlepiej. Wystawy zyskały na estetce, a wielość pomocy multimedialnych wspomaga procesy poznawcze, jest zaproszeniem dla młodych, żyjących przecież na co dzień w świecie elektroniki. Można więc zwiedzać w sposób szybki i powierzchowny, można też poszerzać i pogłębiać wiedzę, przeglądając dodatkowe materiały. Adresów godnych polecenia jest co niemiara, o kilku muzeach chciałabym zresztą w najbliższym czasie napisać więcej. Teraz polecę tylko wystawę etnograficzną w Muzeum Śląska Opolskiego w Opolu, gdyż – po prostu - darzę ją dużą sympatią (więcej tutaj: http://muzeum.opole.pl/wystawy/stale/).
   I w ten sposób dobrnęliśmy do trzeciego miejsca, które przeszło sporą metamorfozę, próbując zyskać nowych fanów -  do teatru. Ten jest i zawsze był mi szczególnie bliski. Parokrotnie zwracałam już uwagę w poprzednich wpisach (np. tutaj: http://pedagogiczna-pbwopole.blogspot.de/2016/04/jeszcze-o-teatrze.html i tu: http://pedagogiczna-pbwopole.blogspot.de/2016/03/zabawa-w-teatr.html), że dla odbiorców w pewnym wieku brakuje repertuaru i istnieje przez to ryzyko, iż dziecko zaprzyjaźnione z teatrem nie wróci do niego jako dorosły. Ważne jest, by nastoletni widzowie także czuli, że nurtujące ich sprawy, przeżywane przez nich dylematy czy emocje znajdują swoje odzwierciedlenie w sztukach odgrywanych na deskach teatru. Przecież już piąto- czy szóstoklasiści nie odnajdują siebie w repertuarze dziecięcym. Choć to też akurat kwestia inscenizacji, bo pamiętam pozytywne wrażenia, jakie na moich „starszakach” z klasy IV, V i VI wywołała inscenizacja baśni – a jakże! - „Królowa śniegu” w Kochanowskim (http://teatropole.pl/uncategorized/krolowa-sniegu/).
Korzystajmy z pomocy, jaką w edukowaniu i wychowywaniu dają nam biblioteki, muzea i teatry. Korzystajmy, bo na świecie – jak zawsze – potrzeba ludzi mądrych, wrażliwych i samodzielnych. Kontakt z książką, historią czy sztuką jest nieoceniony. Nie każdy uczeń zrozumie i pokocha każde z opisanych przeze mnie miejsc. I pewno nie musi. Ale ważne, by mógł te miejsca poznać i dokonać świadomego wyboru, czy z ich usług w życiu rezygnuje czy jednak nie… 

środa, 19 października 2016

Z wyboru

Ostatni weekend upłynął mi – w związku z piątkowym świętem Dnia Edukacji Narodowej – pod znakiem rozważań na temat zawodu nauczyciela: w Polsce i na świecie, teraz i w ogóle.
Data 14. października może wzbudzać bardzo różne emocje i prowadzić do mniej lub bardziej nieoczywistych wniosków. Trudno dziś stwierdzić, jak społeczeństwo odnosi się do postaci nauczyciela. Najprościej byłoby powiedzieć, że w sposób ambiwalentny.  
W połowie października są oczywiście kwiaty, miłe słowa – o wypełnianiu ważnej misji, o trudach nauczania i wychowywania, za które dziękować to za mało. W rankingu najbardziej prestiżowych zawodów nauczyciel trzyma się mocno. A przecież na co dzień przeważają negatywne komentarze – o krótkim czasie pracy, długich wakacjach, niespełnianiu oczekiwań.
Trudno teraz w kilku zdaniach przeanalizować powyższy temat. Można by za Jesperem Juulem, słynnym duńskim pedagogiem, poszukać winy w samym szkolnym systemie, przestarzałym i nieprzychylnym jednostce. I jeszcze w upolitycznieniu szkoły, która stara się dbać o dobro swych uczniów i brak konfliktu na linii z rodzicami, ale często staje się kozłem ofiarnym niespójnej wizji edukacji, pośród zmieniających się celów, wartości i założeń. Teraz znów trudne czasy, skłaniające do narzekania, pesymizmu, rezygnacji.
Jakie na to remedium? Chyba tylko świadomość, że nauczyciel to zawód specyficzny, bazujący na służbie drugiemu człowiekowi, trudny, ale też dający satysfakcję. Zawód, który się czuje i wybiera. Pomimo trudnych nierzadko konsekwencji. I mając na uwadze najważniejsze – ludzką relację ze swoimi uczniami. 

czwartek, 29 września 2016

Traktować normalnie

Zawarte w tytule dosyć nieoczywiste i niejednoznaczne słowo „normalnie” stanie się – jak mniemam - bardziej jasne, gdy dodam, że ten wpis poświęcony jest niepełnosprawności. Przede wszystkim zaś niepełnosprawnym dzieciom – tym uczęszczającym do szkół ogólnodostępnych (zwyczajowo nazywanych normalnymi) i specjalnych (obowiązująca nazwa w opinii uczących tam nauczycieli jest wystarczająco zniechęcająca  - na przykład dla rodziców dzieci autystycznych – dlatego proponują zmianę na „szkoły specjalistyczne”, ale to na razie postulat, który raczej nie zostanie szybko spełniony).
            Hasło edukacji włączającej coraz bardziej zyskuje na popularności. Chciałoby się powiedzieć, że nareszcie. Przekonanie o włączaniu inności, a nie jej wykluczaniu jest charakterystyczne chociażby dla arte- czy biblioterapii. Zajęcia biblioterapeutyczne dla zainteresowanych tematem nauczycieli (szczegóły tutaj: http://www.pedagogiczna.pl/index.php/biblioterapia/oferta-opole) oraz grup rówieśniczych od przedszkola po VI klasę podstawówki, a nawet dla gimnazjum (http://www.pedagogiczna.pl/index.php/biblioterapia/pracownia-biblioterapii-opole) dostępne są w Pedagogicznej Bibliotece Wojewódzkiej w Opolu (a zajęcia czytelnicze z elementami biblioterapii także w filiach w Brzegu czy Kluczborku).
Nie wiem, jak polska szkoła poradzi sobie z wprowadzaniem edukacji włączającej – to zadnie tyleż niezbędne (o czym przypominali organizatorzy konferencji naukowej „Niepełnosprawność w szkole. Organizacja kształcenia i wychowania dzieci niepełnosprawnych w placówkach oświatowych”) , co trudne. Wspomniana konferencja odbyła się w miniony piątek (23.09.2016 roku) w budynku Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji w Opolu przy ul. Niedziałkowskiego. Współorganizatorem było m. in. Stowarzyszenie na Rzecz Autyzmu „Uczymy się żyć razem”, a wystąpienia w szczególności dotyczyły sytuacji dziecka ze spektrum autyzmu – w szkole specjalnej i ogólnodostępnej. Specjaliści przekonywali, że nie każde dziecko autystyczne odnajdzie się w zwyczajnej czy nawet zintegrowanej klasie. Tutaj ważne jest oczywiście indywidualne rozpatrywanie stanu i możliwości danego dziecka, a nie hurraoptymizm. Co mnie jednak zainteresowało najbardziej, to relacje o tym, jak w różnych środowiskach traktowani są rodzice dzieci ze spektrum autyzmu.
O tym, co czują same dzieci, trudno wyrokować. Ale rodziców zapytano i wnioski są przygnębiające – potraktuję je jako reprezentatywne dla stosunku do niepełnosprawności w Polsce w ogóle. Otóż rodzice skarżą się na lekceważące podejście lekarzy (często autyzm jest długo niediagnozowany - bo „Dziecko z tego wyrośnie” – lub rodzicom doskwiera brak życzliwości i informacji), na poczucie osamotnienia w swoim środowisku zamieszkania (czasem także wśród członków rodziny), na poczucie osamotnienia w środowisku szkolnym (zmęczenie ciągłym kontrolowaniem dziecka, stałą obecnością i gotowością do gaszenia kolejnych pożarów, odbieraną w końcu jako nadopiekuńczość) itd. W oczy rzucają się bezradność, wyobcowanie i brak empatii. Czy w końcu – brak partnerskiego traktowania, a przecież wszyscy mamy teoretycznie wspólny cel, jakim jest dobro dziecka (które – swoją drogą - najlepiej zna rodzic; i nie mam tu na myśli poziomu jego, czyli rodzica, wiedzy specjalistycznej).
  Pora na jeszcze jeden przykład z opolskiego podwórka. Pani Agnieszka Kossowska próbuje odczarować niepełnosprawność w swojej książce „Duże sprawy w małych głowach” (aktualności m. in. na profilu fejsbukowym: https://pl-pl.facebook.com/duze.sprawy/). To nietypowa publikacja, wydana za pieniądze zebrane w zbiórkach i rozdawana za darmo (pierwszy nakład rozszedł się na pniu, a kolejny jest w przygotowaniu). Książka ma na celu walkę ze stereotypami – opowiada dzieciom (i nie tylko) historie innych dzieci, zmagających się z niepełnosprawnością. Oswaja przy tym dzieci (i nie tylko) z odmiennym sposobem odczuwania i postrzegania świata przez osoby z różnego rodzaju deficytami. A zrozumienie to pierwszy krok do pokonania strachu i rozwinięcia akceptacji. Na zakończenie film – proszę śmiało oglądać z innymi!


czwartek, 15 września 2016

Poznaj swój styl myślenia!

Co to takiego styl myślenia? To nasz naturalny sposób analizowania i interpretowania informacji, gromadzenia wiedzy, rozwiązywania problemów oraz podejmowania decyzji. Ujawnia się on zwłaszcza w nowych sytuacjach, podczas konfrontacji z nieznanym bodźcem – jesteśmy wtedy zmuszeni do reakcji, korzystamy więc z właściwego nam i niezmiennego mechanizmu.  
Pomimo tego, iż jestem humanistą – a może właśnie z tego powodu – uwielbiam wszelkie testy psychologiczne, które opisują człowieka i jego rzeczywistość za pomocą określonych kategorii. Jest to bowiem najprostsza droga do samopoznania, a przez to do samorozwoju. Świadomość swoich mocnych i słabych stron przydaje się – nie tylko nauczycielom - w życiu prywatnym, a także zawodowym. Znajomość własnego stylu myślenia zwłaszcza.
Od pewnego czasu dużą wagę przywiązuje się w edukacji do jakości kształcenia i jego efektywności. Co prawda, wartości te nie zawsze idą ze sobą w parze, ale nie ulega wątpliwości, że także osobno stanowią wyzwanie dla nauczyciela i jego pracy. Sukces ucznia, a nieraz całej szkoły, w znacznym stopniu zależy bowiem od sposobu, w jaki nauczyciel przekazuje wiedzę. A sposób ten, czyli de facto styl myślenia, łatwo sprawdzić – wykorzystując metodologię FRIS (https://fris.pl/).
Pasja i przygotowanie merytoryczne muszą być dziś poparte znajomością tego, jak myślą i uczą się nasi uczniowie.  I w jakim stopniu myślą inaczej niż my sami. Nie od dziś wiadomo, że zyskujemy sympatię i szacunek tych dzieci, które funkcjonują podobnie jak my. Zresztą, zasada ta działa w obie strony. A przecież w klasie jest cały repertuar różnych jednostek i różnych stylów myślenia. Ich rozpoznanie to realny krok w stronę indywidualizacji nauczania.
Właśnie trwa ogólnopolski projekt badawczy „Styl Myślenia Nauczyciela” zorganizowany przez FRIS pod patronatem Ogólnopolskiego Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty (formularz zgłoszeniowy tutaj: https://fris.pl/styl-myslenia-nauczyciela). Każdy czynny zawodowo nauczyciel może do 31 października 2016 roku bezpłatnie wypełnić kwestionariusz badawczy i otrzymać indywidualny raport określający jego własny styl myślenia i działania oraz zawierający praktyczne wskazówki dotyczące m. in. komunikacji z osobami o odmiennych stylach myślenia. Zebrane w projekcie dane posłużą do określenia zależności między stylem myślenia a stylem pracy polskiego nauczyciela. Warto spróbować – wygląda bowiem na to, że na tym projekcie wszyscy możemy tylko zyskać…

czwartek, 8 września 2016

Trudne początki

Pierwszoklasista przekraczający szkolny próg, młody nauczyciel lub całkiem już doświadczony, ale w nowym miejscu pracy, a także uczeń zmieniający szkołę, klasę i środowisko – dla każdego początek bywa trudny, nie tylko w szkolnym kontekście.
Koniec wakacji i kwitnące wrzosy co roku zwiastują nieuchronne nadejście nowego. Nowe niepokoi, ale też daje nadzieję, nawet ekscytację, staje się źródłem oczekiwań. A jeżeli w żaden sposób nie kojarzy się pozytywnie, to i tak z czasem nowe daje się oswoić. Bądźmy wyrozumiali, podarujmy sobie i innym potrzebny czas.
Od przyszłego września – że powrócę już wyraźnie do tematyki szkolnej - nowości będzie aż nadto, w zasadzie za wiele. Podobno w życiu nie ma nic bardziej pewnego niż zmiana. Dla oświaty lepiej byłoby – moim zdaniem – bez radykalnych, pospiesznych zmian. Na razie pozostaje nam tymczasem robić swoje -  na przykład zachęcać do czytania. Czytające dziecko, a później dorosły, nie boi się wolności. Jest otwarty, odpowiedzialny oraz niezależny. I takich ludzi nam właśnie teraz i na przyszłość potrzeba...

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Wielokulturowość: Żydzi w Berlinie

Wyjazd edukacyjny jest nie tyle alternatywą dla podręcznika, co jego ciekawym uzupełnieniem. Dziś propozycja dla starszych uczniów – gimnazjalistów, a najlepiej młodzieży ze szkół ponadgimnazjalnych: lekcja najnowszej historii w stolicy Niemiec. Trzy ważne muzea, nawiązujące do trudnych czasów II wojny światowej, przedstawiające mechanizmy władzy totalitarnej i etapy ludobójstwa. Do każdego z nich wstęp jest bezpłatny. Zatem po kolei.
            W styczniu 1942 roku w willi nad jeziorem Wannsee w Berlinie prominenci nazistowskiej służby państwowej III Rzeszy spotkali się na konferencji, by omówić sposób realizacji masowego mordu Żydów europejskich, czyli tzw. ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej. Dziś w tym samym miejscu mieści się muzeum Dom Konferencji w Wannsee (http://www.ghwk.de/pl/dzial-edukacyjny/dzial-edukacyjny.html), oferujące m.in. oprowadzanie grup szkolnych po wystawie stałej, prezentującej historię antysemityzmu w Niemczech, politykę nazistów wobec Żydów czy wreszcie historię Holokaustu.
Szerszy kontekst historyczny, dotyczący polityki nazistów w ogóle, ukazuje wystawa w muzeum Topografii Terroru (http://www.museumsportal-berlin.de/pl/muzea/topographie-des-terrors/).  Obiekt mieści się na terenie dawnej dzielnicy rządowej III Rzeszy, a poszczególne plansze stanowią dokumentację zbrodni wojennych z różnych zakątków Europy.
Kolejny obiekt, związany z Zagładą, to znajdujący się nieopodal Bramy Brandenburskiej Pomnik Pomordowanych Żydów Europy – pod nim mieści się podziemne muzeum (http://www.museumsportal-berlin.de/pl/muzea/denkmal-fur-die-ermordeten-juden-europas-ort-der-information/), do którego wstęp także jest bezpłatny.
Berlin to miasto bardzo nowoczesne i zdecydowanie wielokulturowe. Na każdym kroku widać jednak starania o zachowanie pamięci o historii, także tej trudnej, budzącej sprzeciw, ból, poczucie winy. Moja interpretacja jest prosta – dobrą teraźniejszość i przyszłość budować można tylko w oparciu o szacunek dla historii i lekcji, jakie ona przyniosła. Bez skutecznej edukacji ludzie mogą potencjalnie powtórzyć każdy błąd. A przed ewentualnymi skutkami przestrzegają przedstawione powyżej placówki – łatwo dostępne dla każdego refleksyjnego człowieka.

piątek, 29 lipca 2016

Wrocław za bezcen

Wakacyjne (i nie tylko) podróże dziecka zależą przede wszystkim od świadomości i stanu konta jego rodziców, czasem też od ich fantazji czy odwagi. Szkolne zaś wyjazdy – jeśli kierować się teorią – powinny uwzględniać przede wszystkim wiek uczniów i związane z nim możliwości poznawcze. I tak najmłodsi mogą zwiedzać najbliższą okolicę, dzieci z klas od IV do VI już poznają cały region, gimnazjaliści – Polskę, a uczniowie szkół ponadgimnazjalnych – zagranicę.
     Tuż przed wakacjami z moimi szóstoklasistami pojechaliśmy na ostatnią w szkole podstawowej wspólną wycieczkę – do Wrocławia. Stolica Dolnego Śląska oferuje mnóstwo atrakcji i to z różnych dziedzin. Naszym celem było zwiedzenie kilku ciekawych miejsc za niewielką cenę. Poniżej garść sprawdzonych propozycji – może ktoś skorzysta z nich już jesienią, po powrocie do szkoły. 



            Po pierwsze, w miarę możliwości warto odbyć podróż pociągiem – nie tylko ze względu na cenę. Takie czasy, że niewielu uczniów zna ten środek transportu. Atrakcję stanowią zresztą – dla osób z mniejszej miejscowości – także tramwaje, można zatem z nich skorzystać, jeśli musimy przemieszczać się po mieście, a nie mamy wynajętego autokaru. Po drugie, niezłą formą oszczędności są bilety grupowe (niektóre wymagają wcześniejszej rezerwacji).
Warto też szukać zamienników – np. naszej małej grupy (15 osób) nie było stać na odpłatny spacer po Dzielnicy Czterech Wyznań wraz z warsztatami, dlatego zwiedziliśmy wystawę z okazji 500-lecia reformacji (to już w 2017 roku!) w Centrum Ewangelickim (http://www.luteranie.org/centrum-ewangelickie-rozpoczyna-dzialalnosc/) obok kościoła Opatrzności Bożej – nieodpłatnie. Za dramo obejrzeć można także wnętrze odremontowanej synagogi Pod Białym Bocianem (http://wroclaw.jewish.org.pl/synagoga/historia-synagogi/zwiedzanie-synagogi/).
            Jak zatem zaplanować dzień pełen wrażeń we Wrocławiu? Oto przykład. Dojeżdżamy pociągiem – wyspani i w dobrych humorach, przyda się też zaczarować pogodę (zawsze lepsze są widoki w słońcu niż w deszczu). Pieszo maszerujemy w stronę Rynku Starego Miasta, omawiając po drodze najciekawsze obiekty (tu trochę historii – np. przy pomniku Bolesława Chrobrego – i architektury: Wrocławski Teatr Lalek, Opera Wrocławska, Narodowe Forum Muzyki). Odwiedzamy Centrum Ewangelickie i synagogę (wątek wielokulturowy), by w końcu przez Plac Solny dotrzeć na Rynek. Tu element polonistyczny (w końcu wychowawca jest polonistą) – wizyta w nowo otwartym Muzeum Pana Tadeusza (http://www.pantadeusz.ossolineum.pl/pl/) - o nowoczesnych muzeach szerzej innym razem. Potem jeszcze krótka wizyta przy ulicy Jatki oraz na dziedzińcu Ossolineum i przerwa na obiad. Do tej pory wszystko – za wyjątkiem wizyty w muzeum – za darmo.




Po obiedzie spacer na Ostrów Tumski przez Most Piaskowy, zwiedzanie katedry i wjazd na wieżę katedralną (odpłatny). Dalej tramwajem pod Halę Stulecia (zabytek UNESCO – na wystawie stałej ciekawe informacje dotyczące budowy hali oraz modernizmu w Polsce i na świecie: http://halastulecia.pl/) i relaks przy fontannie multimedialnej (za dramo) oraz w niedalekim Ogrodzie Japońskim (bilet ulgowy za jedyne 2 zł: http://www.ogrod-japonski.wroclaw.pl/). Potem już tylko lody, tramwaj na dworzec i bezpieczny powrót do domu w towarzystwie tyleż zmęczonych, co zadowolonych dzieciaków. Jeden dzień, a tyle – by użyć niemodnego już terminu – edukacyjnych ścieżek.




wtorek, 31 maja 2016

Oda do jabłka

Nie spotkałam się na razie z wynikami badań amerykańskich naukowców, które kwestionowałyby fakt, że jabłka są zdrowe. Może nie jestem na bieżąco i tkwię w błędnym przekonaniu, ale – subiektywnie zatem – stwierdzam, że jabłka są, owszem, pyszne i zdrowe. I okazały się również świetnym narzędziem obserwacji tzw. współczesnej młodzieży.
            Kończący się rok szkolny obfituje w mojej szkole w jabłka i to w różnej postaci. W końcu Polska jabłkiem stoi, a do akcji „Owoce dają moc” obecność jabłek w szkolnych murach się nie ogranicza. Wszystko rozpoczęło się na jesieni (dla jabłek to dobra pora). Pojawił się pomysł, by w ramach zajęć z edukacji regionalnej przygotować własnoręcznie mus jabłkowy. Dla seniorów z naszej miejscowości. Tych najstarszych – ponad osiemdziesięcioletnich. Kulinaria zawsze się podobają – i dzieciom, i tym obdarowywanym. A w końcu dla starszych osób taki mus to smak dzieciństwa (bo nie jest nim przecież krem orzechowy). Zatem działanie ciekawe, sprzyjające łączeniu pokoleń. I świetne źródło obserwacji. Jakie z niej wnioski?
            Są dzieci samodzielne, które świetnie poruszają się po kuchni (wciąż stereotypowo przeważają tu dziewczynki, nie wiem, dlaczego chłopaków tak często nie zaprasza się w domach do pomocy). Ale są też osoby, które nie potrafią w wieku dwunastu lat obrać jabłka. Są dzieciaki wytrwałe, cierpliwe, ciekawe efektów oraz takie, którym brakuje doświadczenia w tworzeniu (na przykład przetworów czy ciast) i oczekiwaniu. Są osoby zbierające skórki dla królika i takie, które wyrzucą pół jabłka, bo już straciły na nie ochotę. I w końcu są dzieci, które wiedzą jak zachować się przy stole oraz grupa, która może wie, ale tej wiedzy nie stosuje w praktyce.
            I jeszcze o śniadaniach. Boję się pytać, ilu dzieciaków nie zjada w domu rano śniadania, bo wiem, że tacy są. Ale sądząc po drugim śniadaniu, przynoszonym przez uczniów do szkoły, akcje promujące zdrowe odżywianie wciąż raczkują i do wielu (rodziców) nie dotarły jeszcze. Słodycze (a do nich zaliczam też – choć to pewne uproszczenie, może nawet nadużycie – kanapki z kremem czekoladowym) to jednak podstawa wyżywienia jednostek (u niektórych przekłada się to na zdiagnozowaną - lub i nie - nadaktywność).  
Pamiętam ze swojej podróży do Stanów, już dekadę temu, akcję promowaną przez Michelle Obamę, by wręczać dzieciom jabłko do szkoły. Dziwiłam się wtedy, do czego to doszło, że trzeba społeczeństwo uczyć jedzenia owoców na drugie śniadanie. Ale tymczasem u nas już jest tak samo. Sądząc po popełnianych błędach, gonimy zachód wytrwale. Oby szybko przyjęła się teraz pod każdą strzechą moda na slow food. W tym jednym pośpiech byłby wskazany…   

wtorek, 17 maja 2016

Notatki po forum

     W minionym tygodniu odbyło się III Forum Bibliotekarzy Województwa Opolskiego, zorganizowane przez Pedagogiczną Bibliotekę Wojewódzką w Opolu. Dziś krótko o wnioskach i refleksjach wypływających z tego spotkania.
           Po pierwsze, kondycja ludzi książki – bibliotekarzy, ale także przedstawicieli oświaty – jest, jakby na przekór wynikom badania stanu czytelnictwa w Polsce, dobra. Biblioteki stają się nowoczesnymi, aktywnymi placówkami, dbającymi o stały kontakt z czytelnikami oraz o zróżnicowany repertuar działań promujących czytelnictwo. Po drugie, nauczyciele czytają coraz więcej i chętniej, zarówno literaturę fachową, jak również beletrystykę. Po kolejne, nowe media udostępniają książki w formie elektronicznej lub audio. Pojawia się zatem pytanie: co nie działa?
            A może jednak wszystko działa. Tylko potrzebuje czasu. Jeśli będziemy konsekwentni, mamy szansę ujrzeć za kilka lat lepsze statystyki. Przekonani o uniwersalnej wartości, jaką jest czytanie, róbmy po prostu swoje. Zwłaszcza zaś zachęcajmy najmłodszych. Jak? Czytając im, najlepiej na głos. I wykorzystując po temu każdą okoliczność.

piątek, 6 maja 2016

Byle razem

Zmysły niemowląt tuż po urodzeniu są słabo wykształcone, potrzeba jednak niewiele czasu, by zaczęły się rozwijać. Badacze mózgu wraz z twórcami metod polepszania czytania proponują, aby już najmłodszych wprowadzać w świat książek. Nie jest to dziś trudne – dostęp do książeczek dla dzieci jest łatwy, a ich wybór – ogromny. Na przeszkodzie staje zatem brak świadomości dorosłych i/lub brak czasu.
            Z uwagi na mechanizm rozwijania się wzroku godne polecenia dla niemowląt są czarno-białe, kontrastowe książeczki obrazkowe. To dobry początek, zanim przejdziemy do kolorowo ilustrowanych baśni czy opowiadań. Kontrastowe bodźce wpłyną na rozwój dróg wzrokowych, a wypowiadane przy tym słowa – na wykształcanie się słuchu. Najważniejsza jest tu jednak – jak nietrudno odgadnąć – tworząca się przy okazji tej formy czytania bliskość.
            Gdy przyzwyczaimy dziecko do wspólnego spędzania czasu z książką (choć przez kilka minut dziennie),  zadbamy o to, by wzbudzać jego wyobraźnię oraz uczuciowość, ale – przede wszystkim – nie pozostawimy malucha samego z pojawiającymi się w nim emocjami. Dziecko podzieli się swoim strachem, radością czy smutkiem, zachowa poczucie bezpieczeństwa i wzmocni pewność siebie. Korzyści są nieocenione, a sposób ich pozyskania – wyjątkowo łatwy.
            Szukamy jeszcze łatwiejszego? Dla wszystkich, którzy uciekają się do bajek animowanych oglądanych na ekranie telewizora czy komputera, podobna rada. Działanie na wyobraźnię będzie wtedy co prawda innego rodzaju, ale emocje w dziecku zostaną wzbudzone. Nie pozwalajmy, aby pozostały bez opieki. Porozmawiajmy z maluchem, o czym była bajka. A najlepiej oglądajmy razem z nim. Bo o to razem wszystko się tutaj rozbija.

piątek, 29 kwietnia 2016

Jeszcze o teatrze...

Małe dzieci uczestniczą w spektaklach teatralnych, czytają książki (lub słuchają, gdy im się czyta) i oglądają filmy – animowane, ale także fabularne, adekwatne do ich wieku. W pewnym momencie dochodzi jednak do swoistego załamania – czytelnictwa i udziału w kulturze w ogóle. Wtedy teatr również przestaje być atrakcyjny. Dlaczego?
Jednym z powodów jest brak odpowiedniego repertuaru dla starszych klas podstawówki oraz gimnazjum. Istnieje luka między przedstawieniami dla maluchów a spektaklami dla licealistów i dorosłych. Tę lukę wypełniają tylko spektakle profilaktyczne oraz inscenizacje lektur szkolnych prezentowane młodym ludziom dwa razy do roku. Trudno oczekiwać, by dzięki nim utrzymać zainteresowanie sztuką teatralną wśród młodzieży, nie mówiąc już o wzbudzeniu do niej miłości…
Co robić w tej sytuacji? Jak zjednywać fanów dla teatru? Warto zaangażować dzieci po drugiej stronie kurtyny. Skoro już nie mogą być zbyt często widzami, niech będą aktorami! Mogą zatem przygotować teatrzyk dla młodszych kolegów – nie tylko taki z kukiełkami i kurtyną. Ciekawym pomysłem jest kamishibai, czyli japoński teatr obrazkowy. Dzieci odczytują zebranej publiczności historię i pokazują w drewnianej skrzynce gotowe ilustracje, ale mogą też same wybrać ciekawą baśń (np. arabską czy kazachską) i wykonać do niej ładne obrazki. Wtedy satysfakcja będzie jeszcze większa, a to o nią w edukacji teatralnej (i nie tylko) chodzi.
         Innym pomysłem jest – całkiem oczywisty – udział w apelach i uroczystościach szkolnych. Aktywna praca uczniów nawet przy montażach słowno-muzycznych jest dobrą okazją do prezentacji talentu recytatorskiego lub poziomu gry na instrumencie. Kto nie nadaje się do odgrywania roli, może odnaleźć się w innym działaniu – jako narrator, mim lub dźwiękowiec. Najważniejszy jest brak przymusu i możliwość realizacji.
            Zadbajmy o to, by młode pokolenie nie rezygnowało z bogactwa kultury. Czekając na ciekawe spektakle – wartościowe i adekwatne do wieku odbiorców, stwórzmy płaszczyznę kontaktu z teatrem, dajmy dzieciom możliwość zaangażowania się w sztukę, budujmy dobre skojarzenia. Dzięki takim krokom mamy szansę wychować nową publiczność teatralną. A może nawet samych ludzi teatru. W końcu zawsze ktoś jest po drugiej stronie kurtyny… 

czwartek, 14 kwietnia 2016

Brudne dziecko to szczęśliwe dziecko

Zacytowana w tytule prawda życiowa jest niby oczywista. Jednakże uderza ona tak bardzo w poczucie estetyki osób dorosłych i ich potrzebę kontroli, że z reguły pozostaje jedynie teorią. Czy mogłoby być inaczej? Podzielę się dziś informacją zasłyszaną na konferencji – o przygodowych placach zabaw. Co to za miejsca?    
Przygodowe place zabaw dają dzieciom przestrzeń do tworzenia: budowania, wbijania gwoździ, konstruowania szałasów, malowania i tym podobnych działań. Są pełne opon, desek, puszek czy patyków. Nie są odgrodzone płotem, ale znajdują się w bezpiecznym miejscu. Na pierwszy rzut oka przypominają zagracone podwórko czy nawet uporządkowane śmietnisko. Brzmi znajomo?
W czasach, gdy rozwinął się sentyment do zapomnianego trzepaka, na pewno tak. Dawniej dzieci miały dostęp do kreatywnej, nieskrępowanej zabawy na świeżym powietrzu. Jednak czasy się zmieniły – trudno jednoznacznie wyrokować, czy na lepsze czy na gorsze.  Rodzice są nadopiekuńczy, regulacje prawne wprowadziły pewne ograniczenia, ale z drugiej strony bezpieczeństwo dzieci stało się – i trudno to kwestionować - sprawą bezwzględnie nadrzędną.  
Być może po kroku w przód, czyli stworzeniu nowoczesnych placów zabaw, przyszła pora na krok do tyłu. Nowe place są ładne, ale nieatrakcyjne dla dzieci, a przynajmniej nie rozwijają kreatywności, umiejętności współpracy czy zaradności. Nie pozwalają dzieciom poznawać własnych granic, słabych i mocnych stron. Realizują potrzeby dorosłych, a powinny przecież służyć najmłodszym.
Może warto wrócić do korzeni, stworzyć przestrzeń do autentycznej, twórczej, szalonej zabawy, pod nadzorem, ale nie kontrolą dorosłego. Nie negując przy tym kategorii bezpieczeństwa, lecz nie dając się jej też sterroryzować. W końcu chodzi o to, by dziecko było szczęśliwe. 

czwartek, 31 marca 2016

Zabawa w teatr

Co prawda w tym roku Międzynarodowy Dzień Teatru zbiegł się w czasie z Wielkanocą, ale pomimo tego jakieś działania promujące teatr musiały się – moim zdaniem - w szkole pojawić. Ta pewność wynikała z przekonania, że edukacja teatralna jest jednym z najciekawszych narzędzi wychowawczych, uwrażliwiających młodego człowieka, umożliwiających mu kontakt z emocjami i naukę ich wyrażania.
Moja klasa zdecydowała się na realizację pomysłu wyszukanego w Internecie. Chodziło mianowicie o tzw. teatrzyk w drzwiach. Jedna z mam wsparła nas swoimi krawieckimi umiejętnościami i uszyła płachtę z okienkiem, którą po prostu zwiesiliśmy w drzwiach. Międzyczasie dobraliśmy kilka wierszy (zdecydowaliśmy się na utwory Hanny Niewiadomskiej dla najmłodszych odbiorców) i przygotowaliśmy potrzebne postacie, głównie z papieru przymocowanego do modelarskiej listewki. W ten sposób powstało krótkie, pouczające, a przy tym zabawne przedstawienie odegrane młodszym koleżankom i kolegom przez niesfornych na co dzień szóstoklasistów.
Aby lepiej zobrazować efekty naszego teatralnego przedsięwzięcia, podzielę się dziś kilkoma zdjęciami – niech posłużą jako inspiracja, a także dowód na to, że młodych, często niechętnych teatralnym instytucjom, całkiem łatwo można zagonić do grania i działania. A ich zadowolone miny są wtedy, oczywiście, bezcenne.




czwartek, 17 marca 2016

Pochwała prostoty

Nie obiecywałam sobie zbyt wiele po tym działaniu – ani nowatorskim, ani kreatywnym. Po prostu w ramach lokalnej współpracy i promocji czytelnictwa dziewczynki za starszych klas podstawówki w ramach kółka polonistycznego zaczęły czytać przedszkolakom. Prawda, że proste?
Efekty okazały się całkiem spore i bezsprzecznie pozytywne. Maluchy są zachwycone, słuchają w skupieniu, nawiązują relację ze starszymi koleżankami, chętnie dyskutują na ważne dla nich tematy: kłopoty ze snem, z akceptacją młodszego rodzeństwa, z niejedzeniem. Krótkie spotkania z książką bardzo ich otwierają. A uczennice? Mają motywację, by poćwiczyć czytanie, chcą dobrze wypaść przed młodszymi kolegami, ciekawie modulować głos w zależności od problematyki czytanki. Są opiekuńcze, ale także pomocne i… duże, czyli takie już mądre. Każda ze stron czuje się wyróżniona, otrzymuje uwagę i – mniej lub bardziej świadomie – rozwija czytelniczą pasję.
Po raz kolejny potwierdza się zasada, że proste działania przynoszą często najlepsze efekty. A już na pewno działania oparte na serdecznym i szczerym kontakcie z drugim człowiekiem – także tym całkiem małym.  

niedziela, 13 marca 2016

Nie taka słaba płeć...

Pomyślałam, by z uwagi na przypadający w marcu Dzień Kobiet nawiązać do tematyki płci. Tegoroczne świętowanie już za nami – nie neguję kwiatków, czekoladek i innych okazjonalnych prezentów, ale teraz proponuję refleksję nad miejscem kobiety w świecie. Refleksję, której warto też poświecić (niejedną zresztą) lekcję wychowawczą.
W Polsce dostęp do edukacji jest niezagrożony, a dziewczynki i chłopcy niejednokrotnie z niechęcią podchodzą do powszechnego prawa do nauki, gwarantowanego przez konstytucję czy Konwencję o prawach dziecka, upatrując w nim przyczynę braku całorocznych, niczym nieograniczonych wakacji. Nauka kojarzy im się z obowiązkiem, a z prawem (czyli poniekąd przywilejem) - już niekoniecznie. Dopiero powołanie się na sytuację w innych krajach na świecie, zwłaszcza tych dotkniętych wojną lub rozwijających się, powoduje zmianę optyki. Ale prawdziwe zaskoczenie pojawia się wtedy, gdy przekazuje się informację o możliwym braku dostępu do edukacji dla dziewczynek. I to jest dobry punkt wyjścia do dyskusji o równości kobiet i mężczyzn.
Spoglądając na świat przez pryzmat Europy trudno dostrzec, że dyskryminacja kobiet jest obecna - wszędzie, w Europie także. I dopóki nie zadba się o równość w każdym aspekcie, a zatem także płci, zmiany w kierunku zrównoważonego rozwoju i pokoju nie powiodą się. Mamy 2016 rok, Milenijne Cele Rozwoju wciąż nie zostały osiągnięte, pozostają aktualne. Warto pokazać uczniom krótki film prezentujący wspomniane cele (np. ten przygotowany przez Fundację EkoMost: https://www.youtube.com/watch?v=SArCV1RO-nc). I przeanalizować go pod kątem sytuacji, a właściwie roli kobiet. Bo wykształcone dziewczynki – choćby po ukończeniu tylko kształcenia podstawowego – są bardziej świadome zasad higieny, warunków pracy, domowej ekonomii, płodności, zdrowia własnego i swoich dzieci. Zapewnienie równego dostępu do edukacji to dopiero początek w batalii o właściwe traktowanie kobiet, ale początek pełen pozytywnych skutków.
Ważne jest, by młode pokolenie nie utrwalało krzywdzących stereotypów płciowych, tylko uczyło się szacunku do swojej i przeciwnej płci. By pogłębiało przekonanie o równości kobiet i mężczyzn, potrzebne w domu do stworzenia szczęśliwego, partnerskiego związku, w pracy – do właściwego wynagradzania kompetencji oraz w świecie – do dbania o rozwój i pokój.

środa, 24 lutego 2016

Grzech arogancji

Na co dzień doświadczamy jej wiele – zbyt wiele. Dostrzegamy ją w mediach, w polityce, w kolejce sklepowej. Nie jest potrzebna – ani na wysokim szczeblu, ani w domowym zaciszu. Ani też na lekcji. Arogancka postawa nie buduje relacji prywatnych czy zawodowych, nie pomoże też w procesie uczenia się (arogancki nauczyciel) lub nauczania (arogancki uczeń i/lub rodzic).
I mam tu na myśli wszystkie typy szkolnych zależność, czyli relacje w trójkącie uczeń – szkoła - nauczyciel, jak również w obrębie grona pedagogicznego. Arogancki dyrektor nie tylko komplikuje relacje z rodzicami, nie zmotywuje też odpowiednio swoich pracowników. Podobnie nauczyciele, którzy swą postawą blokują działania koleżanek i kolegów, nie sprzyjają rozwojowi szkoły i jej uczniów. Nie dbają zresztą o to. Arogancja, jako przejaw agresji – ucywilizowanej i na swój sposób wyrafinowanej, z założenia nie może mieć nic wspólnego z rozwojem, empatią, szacunkiem.
Tak jak świat odbiega od ideału, tak szkoła jako system narażona jest na wiele niekorzystnych czynników. Nie wszystkie można łatwo zdiagnozować, a jeśli nawet, to zmiana wymaga dobrych chęci i czasu. Budujmy zatem naszą samoświadomość, by nie szerzyć arogancji lub umiejętnie się przeciwstawiać jej przejawom na każdym z omówionych poziomów.

czwartek, 11 lutego 2016

Reguła powtarzalności

O tym, że królową nauk – obok matematyki, oczywiście – jest powtarzanie, zapewne wszyscy słyszeliśmy. Uczenie się każdego nowego zagadnienia, każdej nieznanej dotąd umiejętności – czy to będzie pływanie, gramatyka języka obcego czy filetowanie ryby – wymaga od nas, systematycznych najlepiej, powtórek. Dziecko, które funkcjonuje w świecie stosunkowo niedługo, stale uczy się czegoś nowego – w szkole i poza nią. I także – jak tlenu – potrzebuje powtarzania.  
Pominę teraz oczywiste dla każdego nauczyciela przedmiotu życzenie, by uczniowie w domu utrwalili omówione na lekcji zagadnienia teoretyczne oraz przećwiczyli nowe umiejętności. Nauczanie ma swoją wielowiekową tradycję, ale wciąż zdarzają się uczniowie i/lub rodzice, którzy nie rozumieją tej prostej zasady. Niektórzy dzięki tzw. wrodzonej inteligencji radzą sobie całkiem nieźle – do czasu przynajmniej. Chciałabym jednak wyjść z tematem powtarzania poza podręcznik i utrwalanie wiedzy przed sprawdzianem, choć niekoniecznie poza szkolne mury.
Wiele mówi się dziś o tym, że dziecko musi mieć wyznaczone granice. Oprócz dyscypliny, którą daje konsekwentne przestrzeganie i egzekwowanie tych granic, pojawia się jeszcze jeden, wcale nie mniej znaczący, skutek. Dziecku porządkuje się świat. My, dorośli, lepiej lub gorzej odnajdujemy się we współczesnych, chaotycznych czasach. Mamy już wypracowane pewne mechanizmy, dzięki którym funkcjonujemy w codzienności. Dzieci dopiero się uczą. Nie będą pewne siebie, dojrzałe ani tym bardziej kreatywne, jeśli nie zapewnimy im bezpiecznych ram. A te daje powtarzalność. Gdzie jej szukać?
 W porannym wstawaniu o tej samej porze, w jedzeniu śniadania w domu przy stole, w myciu zębów po posiłku, w zorganizowanym toku lekcji (sprawdzenie obecności, zadania domowego, pytanie o samopoczucie uczniów i w końcu podsumowanie tematu – pomiędzy zostaje jeszcze sporo czasu na podstawę programową i odrobina na innowacje). Dziecko, mądrze pokierowane przez dorosłych, zna swoje obowiązki, codziennie zmywa naczynia, wyprowadza psa na spacer, odrabia zadanie. Ma czas na zabawę, na komputer – byle ograniczony! Zdąży poczytać książkę, w tym także lekturę – bo wykształciło w sobie pewien nawyk.
Czasy są zawsze jakieś. Dziś dzieci szybko się uczą, że zjeść na co dzień obiad z rodzicami to raczej niemożliwe. Ale jest przecież jeszcze kolacja czy obiad w niedzielę. Od komputerów nie uciekniemy, jednak możemy pokazać inne formy rozrywki i kontrolować czas spędzany przed ekranem. Uczmy młode pokolenie samodzielności, lecz nie bezkarności. Wymagajmy kreatywności, dajmy jednak najpierw jakieś zdrowe ramy. Zatrzymajmy się – powtarzanie prostych czynności pomoże. Nam i ludziom dookoła, zwłaszcza tym młodszym (i dużo starszym także – wracając na moment do tematu seniora).

czwartek, 21 stycznia 2016

Nauka uważności

W jakie umiejętności powinna wyposażyć dzieci szkoła? Odpowiedź na to pytanie nie jest ani łatwa, ani jednoznaczna. Mimo to warto pytać, bo pytamy o cel działań edukacyjnych i wychowawczych. Mamy też zapewne z tyłu głowy jakieś gotowe odpowiedzi – do planów pracy, badania jakości czy ewaluacji. A gdyby pominąć dokumentację?
Niewątpliwie potrzebne jest wykształcenie umiejętności pisania, czytania – też ze zrozumieniem, rachowania oraz logicznego rozumowania. Ważna jest nauka języków obcych oraz krytycznego korzystania z różnych źródeł informacji. Potrzeba kształcić umiejętności informatyczne, rozpowszechniając przy tym znajomość netykiety. Ale warto też uczyć – młode pokolenie w zasadzie od podstaw – czym jest uważność i świadome życie.
Współcześni uczniowie nie pamiętają innych czasów niż te pospieszne, zagonione, skupione na wartościach materialnych. Od najmłodszych lat słyszą tylko, że mają coś zrobić szybciej. Są wyręczani – bo się guzdrzą. Aby nie przeszkadzali, wręcza im się telefony, smartfony, laptopy, tablety i konsole do gry. Dorośli szukają usprawiedliwienia dla siebie – i znajdują. Bo na przykład dzięki mediom dziecko zostaje w domu i – podobno – jest wtedy bezpieczne i pod kontrolą. Na pewno?
Młode pokolenie jest wielozadaniowe i cierpi na problemy z koncentracją. Jest przyczyna, jest skutek. Dopiero uczy się zasad zdrowego odżywiania, nowego stylu życia – bez cukru, bez śmieciowego jedzenia, za to z odrobiną ruchu na świeżym powietrzu lub przynajmniej na sali. Młode pokolenie jest przyzwyczajone do otrzymywania wciąż nowych bodźców, do fajerwerków, do kolorów i migocących obrazów. Nie zna ciszy, ma trudność ze zrelaksowaniem się, z nudą. Nie ze swojej winy wcale.
Jeśli zależy nam na dobrej jakości życia przyszłych pokoleń, musimy podpowiedzieć dzieciom, żeby zaprzyjaźniły się ze swoim oddechem, rozwijały pasję, odpoczywały bez mediów.  Żeby rozwijały w sobie ciekawość świata i wdzięczność. Żeby uczyły się skupiać na jednym zadaniu i odczuwać radość z działania. I z rzeczy małych, codziennych, oczywistych. Musimy im pokazać świat skrajnie odmienny od tego, który znają od urodzenia. I – na szczęście tylko z pozoru – mniej atrakcyjny.

sobota, 9 stycznia 2016

Dziennik inspiracji

 Jedno z najpopularniejszych haseł naszych czasów, szarpane nieustannie przez deklinację (parafrazując mistrza Tuwima), to kreatywność. Szkoła powinna ją wspierać, kontynuując dzieło przedszkola, a nawet żłobka. Zaś rodzicielskim obowiązkiem niemalże jest wychowanie szczęśliwego, zaradnego i kreatywnego właśnie dziecka.
            Moda na kreatywność – jak każda moda zresztą – jest nieco natrętna i męcząca, ale kreatywność sama w sobie na pewno pozostaje godna uwagi. I dobrze, gdy w taką cechę wyposażymy młode pokolenie (zakładając przy tym, że każdy – jeśli tylko tego pragnie - może być kreatywny). Jak zatem rozwijać kreatywność (kiedy przywykliśmy do tego, że każdy system – a więc szkolny również – skutecznie ją na co dzień zabija)?
         Jednym z pomysłów (bardzo prostym zresztą) jest zaproponowanie uczniom, by założyli tzw. twórczy zeszyt. Być może już niektórzy go prowadzą. To miejsce do zapisywania pomysłów czy sentencji, wklejania inspirujących fotografii, ulotek, biletów z kina czy teatru, pokolorowanych mandali, do tworzenia szkiców, map myśli czy chociażby notowania przepisów kulinarnych. Zeszyt inspiracji pozwala na samodzielność, samoistnie wzmacnia twórczy potencjał dzieci, pozwala na swobodę i odkrywanie zainteresowań. Warto prowadzić go samemu i zaproponować uczniom – na kółku przedmiotowym lub lekcji wychowawczej. I warto po pewnym czasie zapytać o efekty. Może kiedyś takie dzienniki zastąpią zeszyty przedmiotowe?