niedziela, 28 stycznia 2018

Słownik słowiański

Pomysł na fragment lekcji lub na całą godzinę. A jeśli się spodoba – to także na cały blok, na mniejszy lub większy projekt. O co chodzi? O tropienie etymologii polskich wyrazów – zwłaszcza tych z czasów słowiańskich oraz wczesnochrześcijańskich.

Oto pierwsza przykładowa triada:
·  białogłowa – kobieta zamężna; określenie związane było z tym, że mężatki wiązały na głowach białe chustki;
· muchomor – grzyb trujący, którego w kurnych chatach mieszkalnych, pełnych gryzoni i robactwa, używano do trucia much (!);
·  rosół – zupa, która pojawiała się przy okazji pozbywania się soli („roz-sól”) z zakonserwowanego nią mięsa podczas gotowania tegoż solonego mięsa w wodzie.

Dwa pierwsze przykłady dobrze posłużą nam także przy tłumaczeniu złożeń słowotwórczych, a ostatni – np. prefiksów i rodzin wyrazów (również w kontekście pisowni ortograficznej wyrazów z ó). Na dowód, że język jest logiczny, ważny, a do tego bywa po prostu inspiracją do… zabawy. Miłego tropienia! 

niedziela, 7 stycznia 2018

Pułapki dwujęzyczności

Temat dwu- i wielojęzyczności jest w Europie (i w ogóle na świecie) coraz bardziej popularny. Przeprowadzono już liczne badania, a ich wyniki napawają optymizmem: wielojęzyczność to bardzo przyszłościowy trend. W Polsce – ze względu na typową u nas w ostatnich dekadach monochromatyczność – powyższy temat rozwija się dużo wolniej i raczej w odniesieniu do Polonii. Ale też zaczyna nas stopniowo dotyczyć.

Moje doświadczenia z dwujęzycznością pochodzą z niemieckiego podwórka. Od pewnego czasu zdarza mi się dosyć regularnie prowadzić lekcje języka polskiego dla dzieci z polskich rodzin. Zapamiętałam, jak kiedyś na szkoleniu prowadząca oznajmiła, że nie ma gorszego nauczyciela polskiego od polonisty. I przechowuję to zdanie w pamięci jako przestrogę. Nauczać polskiego zagranicą lub jako języka drugiego/obcego, to zdecydowanie nie to samo, co praca w polskiej szkole. Jednak o przydatnych tu kompetencjach innym razem.

Zauważyłam, że młode pokolenie Polonii ma dziś inne priorytety. Są to z reguły wykształceni ludzie, którzy nie wyjechali zagranicę stricte z powodów ekonomicznych czy politycznych. Zależy im, by dzieci zachowały język polski. To kwestia większej świadomości, ale też dowód pragmatycznego myślenia – w końcu na rynku pracy każdy język stanowi wartość. Nigdy nie wiadomo, która umiejętność okaże się w przyszłości kluczowa.

Tyle tytułem wstępnych założeń. Bo niestety w życiu, jak to w życiu, dosyć szybko pojawiają się wyzwania do przezwyciężenia. I tak – wbrew pozorom – w lepszej sytuacji są chyba jednak pary mieszane. Tam bardzo szybko widać, że język polski nie jest dominujący. Zwykła ekonomia użycia języka działa na niekorzyść polskiego – nie tylko środowisko jest np. niemieckojęzyczne, ale też część rodziny (a raczej większość rodziny, która żyje w pobliżu). Rodzice od początku są zatem bardziej czujni.

I tu dochodzimy do sedna, czyli do tytułowych pułapek: w rodzinach polskojęzycznych żyjących zagranicą łatwo o mylne przekonanie, że skoro rodzice są Polakami i językiem ich serca jest polski, to dziecko będzie miało tak samo. A na bardziej przyziemnym poziomie – jeżeli rodzice mówią po polsku, to dziecko rozumie i też mówi po polsku. I samo z siebie czyta oraz pisze po polsku. Tym bardziej nie.

Dziecko dokonuje wyboru swojego języka serca. Jeżeli żyje zagranicą, chodzi tam do przedszkola i do szkoły, poznaje przyjaciół, a w końcu studiuje i zakochuje się – mała jest szansa, by dominował w jego życiu język polski. To skądinąd naturalne i zrozumiałe. Ale ten język polski nie musi też zupełnie zniknąć, zostać – zwykle na etapie nastoletniego buntu czy wstydu, że jest niewystarczająco dobry – porzucony. Tu właśnie jest miejsce na wprowadzanie w życie wiedzy o dwu- i wielojęzyczności, która jest już dla nas dostępna. Dwujęzyczność wymaga pracy, konsekwencji i wewnętrznej motywacji (rodziców i dziecka), ale jest możliwa do osiągnięcia. A trud w takiej czy innej formie na pewno się w przyszłości opłaci.