niedziela, 8 marca 2015

Chore czasy

Jako dziecko nie byłam okazem zdrowia. Pamiętam, że zdarzało mi się z powodu choroby nie pójść do szkoły i później odpisywać cierpliwie lekcje od kolegi z klasy. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, jaką jestem szczęściarą (no bo przecież jak tu dostrzegać szczęście, kiedy się człowiek gorzej czuje, odwiedza lekarzy i połyka gorzkie pigułki?). Z biegiem lat okazało się, że moje dzieciństwo przypadło na cudowne czasy – jeszcze bardziej cudowne niż dotąd przypuszczałam…
Pamiętam, jak zostawałam w domu pod opieką babci, która robiła syrop z cebuli, smażyła ulubione placki i szykowała na obiad buraczki – bo zdrowe. Pamiętam, jak wylegiwałam się pod ciepłą kołdrą, wypełnioną gęsim puchem. Gdy się wygrzałam, wyspałam i ponudziłam, podczytywałam „Przypadki Robinsona Kruzoe”, marząc o dalekich wyprawach, bezludnych wyspach i niebezpiecznych przygodach. Ewentualnie oglądałam Pana Tik-Taka i ciocią Klocię – takie atrakcje były! A potem wracałam do szkolnej rzeczywistości. Zdrowa. Naprawdę zdrowa…
Dziś dzieci chorują (jak to dzieci), ale krótko. Nafaszerowane lekami wracają szybko do szkoły – żeby nie mieć zaległości (na zajęciach obowiązkowych i tych wszystkich pozalekcyjnych również). Wracają, bo nie ma kto z nimi zostać w domu. Bo nie mają na miejscu takiej babci jak moja albo jest ona zajęta swoim sprawami, często jeszcze pracą zawodową. Bo rodzice też muszą do pracy i nawet podczas swojej choroby nie zwalniają tempa, nie pozwalają sobie na słabość, na niedyspozycję, na zwolnienie – a co dopiero w przypadku choroby dziecka. Nie oceniam – czasy niełatwe. Tylko, niestety, w tym naszym pędzie ku nowoczesności zapominamy o pewnych starych oraz zdrowych zasadach. A organizm, po prostu, potrzebuje czasu na regenerację. Organizm dziecka tym bardziej. Na przedwiośniu więc wszystkim Państwu dużo zdrowia!   

4 komentarze:

  1. Och, tak! Zawsze z radością chorowałam podczas roku szkolnego. ;) W takich chwilach powstają cudowne wspomnienia, ktoś mógłby powiedzieć, że to nic nie znaczy, zwykła błahostka, ale właśnie takie rzeczy jak ciepła kołdra, cebulowy syrop i stosy książek przy łóżku to dla mnie dom. Dla mnie to prawdziwy skarb - bliscy opiekujący się tobą, gdy podupadniesz na zdrowiu. Można się poczuć tak bezpiecznie... Masz rację, to co się dzieje teraz to paranoja. Jak miło czytać, że ktoś również się z tym nie zgadza. :)

    Pozdrawiam Cię serdecznie,
    Sandra M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również zasyłam pozdrowienia i - mimo naszych dobrych wspomnień o chorowaniu - życzę zdrowych Świąt! :) Ewa

      Usuń
  2. Ładnie piszesz,Ewo. I ja pamiętam dość podobnie.Krzątającą się babcię w kuchni, zapach świeżutkich pierogów oraz piekącego się placka z ciasta na pierogi na kuchennej płycie,choć najlepsze były z ciasta na makaron. Pierzynka z puchu gęsinego to podstawa. Babcia jeszcze termofor pod nogi wrzucała, żeby się szybciej zagrzać.I książka! "Klechy sesamowe",polskie,śląskie.Bajki rosyjskie o królewiczach,cudownych piecach,domkach na kurzych łapkach,kijach samobijach,koniku garbusku."O Sierotce Marysi i krasnoludkach", "Pchle szachrajce " - pamiętam jak dusiłem się ze śmiechu pod pierzynką.Wszystkie przygody Tomka Wilmowskiego (nawet wysłałem kartkę do Teleranka na konkurs),Pana Samochodzika,Sherlocka Holmesa mnóstwo,mnóstwo innych fantastycznych książek.
    Czas mijał,w końcu powolutku dorosłem.
    Dziś sam jestem dziadkiem, więc cóż mógłbym dać swojemu wnuczkowi jeśli nie Werthers Orignial ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Werther's Original, ciepłe mleko i dajmy na to "Przygody Koziołka Matołka" - jeśli wnuk jest malutki; a jeśli duży, to tym chętniej przeczyta ;)

    OdpowiedzUsuń