Lekcja
jak co dzień. No, może tylko więcej marudzenia – bo czytanka taka długa… Nie
wydaje mi się, że trzy strony to dużo, ale widząc nastroje, zaczynam dopowiadać
pewne informacje, by zaciekawić swoich uczniów. Okazuje się, że nie znają Marka
Kamińskiego ani nawet Stasia Meli (który przecież ostatnio jest, zdaje się, celebrytą)
i nie wiedzą nic na temat ich wspólnej wyprawy na biegun. Zmagania wśród śniegu
i lodu nie wywołują żadnych emocji, żadnego wrażenia. Już miałam skapitulować,
złorzecząc w myślach na gry komputerowe, kiedy jeden z chłopców zapala się i
mówi, że jego tata miał podobne kłopoty wspinając się na… Mont Blanc.
I
nagle zmiana – tak przeze mnie oczekiwana. Gdy upewniłam się, że na pewno
chodzi o jego tatę i o Mont Blanc, już wiedziałam, kto nas odwiedzi na
następnej lekcji wychowawczej. Rzeczony tata, jak na miłośnika gór przystało,
pojawił się nie tylko w dobrym humorze i z prezentacją multimedialną, ale także
– a właściwie przede wszystkim - wyposażony w podstawowy sprzęt wykorzystywany
w wysokogórskiej wspinaczce. Spotkanie było ciekawe, dzieci z zainteresowaniem
oglądały zdjęcia, zadawały pytania, dotykały lin i haków. Ale ta lekcja miała
znacznie większą wartość…
Okazało
się, że tak łatwo przekazać informacje o odpowiedzialności, w tym za siebie
nawzajem, o zaufaniu i współpracy – niezbędnych w ekstremalnych warunkach. O przestrzeganiu
zasad. Góry wychowują, są wymagające, uczą konsekwencji. Cieszę się, że jeden z
moich uczniów ma takiego tatę – pełnego pasji, którą zaraża, ale także oddanego
swym dzieciom. W czasach, gdy wszyscy gdzieś się spieszymy wpatrzeni w komórki,
gdy nie ma warsztatów przekazywanych z ojca na syna i gdzie nawet naczynia
zmywa zmywarka – wędrować z dzieckiem po górach, to dawać swoją obecność, dzielić
się doświadczeniem i wiedzą. Po prostu wychowywać. A nagroda? Taki syn (czy
córka) stanie się mądry, będzie pasją zarażał następne pokolenia. Ale przede
wszystkim – poczuje dumę. A to piękne, proszę mi wierzyć, gdy dzieci mogą być
dumne z rodziców.