czwartek, 17 września 2015

O zdrowym odżywianiu

W mojej szkole nie ma stołówki, nie ma więc poruszenia związanego z najnowszym rozporządzeniem w sprawie produktów żywnościowych sprzedawanych (a raczej niesprzedawanych) dzieciom. Sklepik uczniowski był, ale jego działalność jest chwilowo zawieszona. Bez batoników i chipsów wydaje się zbędny…
            Pomimo kontrowersji, jakie wywołało wprowadzenie w życie nowych wymagań, działania ministerstwa nie wydają się tym razem bezpodstawne. Odsetek dzieci otyłych w naszym kraju niezmiennie od dekady rośnie. Pomysły związane z wprowadzeniem dodatkowych lekcji wychowania fizycznego czy ograniczaniem dostępu do niezdrowego jedzenia mają słuszne podstawy: dobro i zdrowie dziecka. Zupełne wykluczenie soli czy cukru jest może karkołomne i niepotrzebne, jednak zmiany są wymagane. Co stoi tym zmianom na przeszkodzie?
            Dom, czas i reklama. Szkoła nie jest jedynym ani najważniejszym autorytetem w sprawie odżywiania i stylu życia. Promuje odpowiednie postawy, ale nie otrzymuje wystarczającego wsparcia. Słodycze i śmieciowe jedzenie dzieci znają z domów. Często nie jedzą śniadań, a w plecaku na przerwę czekają drożdżówki, batoniki i napoje gazowane, a czasem nawet energetyczne. Łatwo taki posiłek zorganizować dziecku rano, gdy tylko pośpiech i brak czasu na zrobienie zdrowych, kolorowych kanapek. Łatwo o wręczenie kieszonkowego, które wkrótce posłuży do zakupu tuczących przekąsek. Tym łatwiej, że reklama atakuje – trudno będzie przekonać dziecko,  że upragnione słodycze i chipsy są niezdrowe czy niedobre.
Przed szkołą, a przede wszystkim przed domem, trudne zadanie – wygrać z reklamą, która rzadko jeszcze promuje to, co zdrowe. Z reklamą, która skutecznie potrafi ogłuszyć młodego, niewyrobionego jeszcze konsumenta. A przecież wszystkim potencjalnie bardziej się opłaca konsument, ale zdrowy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz