Jakiś czas temu pisałam o przygodowych
placach zabaw (http://pedagogiczna-pbwopole.blogspot.co.il/2016/04/brudne-dziecko-to-szczesliwe-dziecko.html).
Dziś, przebywając w kibucu Jizre’el na północy Izraela, dochodzę do bardzo
podobnych wniosków: zaszliśmy zbyt daleko w kwestii estetyki i standardów
bezpieczeństwa. Dziecko nie potrzebuje, by miejsce do zabawy było piękne – musi
być ciekawe, stwarzać okazje do zabawy i wykazania się kreatywnością.
Oczywiście, patrząc na te place i
podwórka zastanawiam się chociażby nad kwestią higieny. Od razu jednak robię się
sentymentalna, gdyż przypomina mi się przydomowe podwórko, pełne starych
przedmiotów – garnków, pudełek, łopatek. I pełne… ziemi. Niewiele więcej potrzebowałyśmy
z kuzynką do szczęścia. Codziennie po szkole zabawa w dom czy sklep trwała w
najlepsze. Wzmacniając mimochodem naszą odporność.
Miejscowi wychowawcy w kibucowym żłobku
i przedszkolu są zgodni – dzieci świetnie się bawią, grzebią w piachu, oblizują
zabawki (i przedmioty – jakby to ująć - w roli zabawek) i uodparniają się
stopniowo na zarazki. Trudno wyobrazić dziś sobie, aby dziś gdziekolwiek w
Polsce (czy – szerzej – w Europie) z pełną świadomością stworzyć plac zabaw
podobny do tego ze zdjęć. Jednak z drugiej strony pora powoli zrewidować nasze
myślenie, skażone biurokracją, nadodpowiedzialnością i poczuciem, że wiemy, co
dla maluchów najlepsze.
Jak mawiał Korczak, trzeba pozwolić
dzieciom być dziećmi. Nierzadko właśnie grzebiącymi w ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz