Często zdarza mi się tutaj diagnozować nasze czasy i współczesne
społeczeństwo. Zwykle skupiając się na negatywach. Na zawrotnym tempie
zbierającym pierwsze ofiary, które doznały uszczerbków na zdrowiu – fizycznym,
ale też nierzadko psychicznym. Na niezdrowym stylu życia będącym owocem ślepego
pośpiechu. Na śmieciowym jedzeniu, nieumiejętności odpoczywania, na braku
koncentracji, wielozadaniowości, powierzchownych kontaktach międzyludzkich.
Potrzebujemy antidotum – w szkole, w rodzinie, nawet już w piaskownicy.
Literatura fachowa i popularna dostarcza nam wielu podpowiedzi. Każda z
nich – tyleż nowatorka, co jakby znajoma – proponuje rozpocząć od swoistego
zatrzymania się (vide: http://pedagogiczna-pbwopole.blogspot.de/2016/01/nauka-uwaznosci.html). Kazano nam najpierw przyśpieszać. Dzięki zdobyczom
cywilizacyjnym przepływ informacji i samo nawet przemieszczanie się w
przestrzeni stały się łatwe oraz szybkie. Obok pozytywów zaistniały jednak –
jak zawsze – także negatywy. Zignorowaliśmy więc konieczność odpoczywania, ale
przede wszystkim wpadliśmy w pułapkę – krótszy czas realizowania zadania to
znaczy więcej zadań do zrealizowania. Najlepiej jednocześnie…
Dzieci nie są przy tym zwolnione z tego szaleństwa. Od urodzenia żyją w
czasach pełnych bodźców, medialnego szumu, pośpiechu. Obserwują zabieganych
rodziców i zestresowanych nauczycieli, ich codzienność podszyta jest
niepokojem, ale jednocześnie pragną też ciągłych fajerwerków, niekończącej się
stymulacji. Wiemy, jak ciężko zmotywować dziś uczniów. Różne są tego powody:
zmęczenie, brak motywacji wewnętrznej (ale skąd ją wziąć w sytuacji, gdy
najmłodsi nie uczą się kontaktu ze swymi emocjami i wewnętrznym głosem w
ogóle…?), niskie poczucie własnej wartości, zawyżone poczucie własnej wartości
(vide: http://pedagogiczna-pbwopole.blogspot.de/2016/12/stare-bedy-nowe-bedy-pewnosc-siebie.html), otępienie wywołane nadmiarem bodźców…
Uważność i życie w teraźniejszości zaczynają się od umiejętności
zatrzymania się – umiejętności trudnej, a nieraz po prostu luksusowej. Bo kogo
stać na to w obliczu dużej konkurencji na rynku pracy i kredytów czekających na
spłacenie? Pytanie tylko, czy istnieje inna droga - do normalności.
Po uważności pojawia się kolejna wskazówka – minimalizm. Odrzucenie
nadmiaru – w każdej postaci. Czy potrzebujemy tylu ubrań, gadżetów
elektronicznych, zabawek dla dzieci? Czy potrzebujemy kupować (a następnie
wyrzucać) tyle jedzenia? Czy jesteśmy w stanie i rzeczywiście potrzebujemy
wszędzie pojechać, wszystko zobaczyć, wszystkiego doświadczyć? I przez całe
życie wykonywać w pracy swoje zadania z podobnym zaangażowaniem, odpowiednio
szybko i niekoniecznie za większe pieniądze? A nawet jeżeli za większe?
Dziś na znaczeniu zyskuje sposób postępowania zwany esencjalizmem. Co jest
dla mnie najważniejsze? Z czego chciałbym zrezygnować, a na czym skupić swą
uwagę i wysiłki (vide: http://pedagogiczna-pbwopole.blogspot.de/2015/11/multiprzeklenstwo.html)? Jakaż to byłaby lekcja dla naszych uczniów! Gdyby mogli
zaprzestać wykonywania bezsensowych zadań domowych, odtwórczych, spisywanych z
internetu lub od siebie nawzajem, bez entuzjazmu i przy braku zrozumienia, po
co to robią. Gdyby mogli wykazać się zaangażowaniem i poczuć satysfakcję z
dobrze wykonanej pracy. Gdyby wsłuchali się w siebie, odzyskując powoli
możliwość samostanowienia o sobie i poczucia sensu… Ładny obrazek. Może nawet
niezupełnie nierealny, jeśli spełnić jeden warunek – dać najpierw sobie jako
osobie dorosłej, jako nauczycielowi czy rodzicowi, prawo do esencjalizmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz