niedziela, 22 lutego 2015

Zarazić pasją

Lekcja jak co dzień. No, może tylko więcej marudzenia – bo czytanka taka długa… Nie wydaje mi się, że trzy strony to dużo, ale widząc nastroje, zaczynam dopowiadać pewne informacje, by zaciekawić swoich uczniów. Okazuje się, że nie znają Marka Kamińskiego ani nawet Stasia Meli (który przecież ostatnio jest, zdaje się, celebrytą) i nie wiedzą nic na temat ich wspólnej wyprawy na biegun. Zmagania wśród śniegu i lodu nie wywołują żadnych emocji, żadnego wrażenia. Już miałam skapitulować, złorzecząc w myślach na gry komputerowe, kiedy jeden z chłopców zapala się i mówi, że jego tata miał podobne kłopoty wspinając się na… Mont Blanc.
I nagle zmiana – tak przeze mnie oczekiwana. Gdy upewniłam się, że na pewno chodzi o jego tatę i o Mont Blanc, już wiedziałam, kto nas odwiedzi na następnej lekcji wychowawczej. Rzeczony tata, jak na miłośnika gór przystało, pojawił się nie tylko w dobrym humorze i z prezentacją multimedialną, ale także – a właściwie przede wszystkim - wyposażony w podstawowy sprzęt wykorzystywany w wysokogórskiej wspinaczce. Spotkanie było ciekawe, dzieci z zainteresowaniem oglądały zdjęcia, zadawały pytania, dotykały lin i haków. Ale ta lekcja miała znacznie większą wartość…  
Okazało się, że tak łatwo przekazać informacje o odpowiedzialności, w tym za siebie nawzajem, o zaufaniu i współpracy – niezbędnych w ekstremalnych warunkach. O przestrzeganiu zasad. Góry wychowują, są wymagające, uczą konsekwencji. Cieszę się, że jeden z moich uczniów ma takiego tatę – pełnego pasji, którą zaraża, ale także oddanego swym dzieciom. W czasach, gdy wszyscy gdzieś się spieszymy wpatrzeni w komórki, gdy nie ma warsztatów przekazywanych z ojca na syna i gdzie nawet naczynia zmywa zmywarka – wędrować z dzieckiem po górach, to dawać swoją obecność, dzielić się doświadczeniem i wiedzą. Po prostu wychowywać. A nagroda? Taki syn (czy córka) stanie się mądry, będzie pasją zarażał następne pokolenia. Ale przede wszystkim – poczuje dumę. A to piękne, proszę mi wierzyć, gdy dzieci mogą być dumne z rodziców.   

niedziela, 1 lutego 2015

Cena motywacji

Być może na skutek niżu demograficznego, choć z pewnością nie jest to jedyny powód, obniżył się i stale obniża poziom motywacji uczniów do nauki. Tak, widać to już w podstawówce. Zanim trafią w moje ręce czwartoklasiści, mają oni za sobą pierwszy poważny kryzys - dziesięciolatka. A przed sobą dojrzewanie, które też następuje coraz szybciej, nie czekając wcale do rozpoczęcia przez uczniów nauki w gimnazjum.
Jakiś czas temu, gdy zreflektowałam się, że moja klasa V nie zachwyca wynikami adekwatnymi do swojego potencjału, poprosiłam o pomoc panią pedagog. Cel: zdiagnozowanie podczas zabawy na lekcji wychowawczej przyczyn braku motywacji i określenie skutecznych motywatorów. Zajęcia okazały się wesołe i kreatywne. Dzieci wskazały sporą listę czynników, które zachęcają je – potencjalnie – do nauki. I rozpoczęła się licytacja. Jak się Państwu wydaje, który motywator zwyciężył? Pieniądze. Lub nagroda rzeczowa (oczywiście, nie jakaś tam czekolada czy książka, choć i tutaj zdarzył się jeden chwalebny wyjątek…). Znak współczesnych czasów, jak rozumiem. Ale czym za chwilę zmotywujemy te dzieci – w gimnazjum, w technikum?
Póki co, jest jeszcze światełko w tunelu. Okazało się, że piątoklasiści cenią też wysoko… pochwałę rodzica, zwłaszcza mamy. Pożyteczna wskazówka – i dla nauczyciela, żeby nie obawiał się, tylko stosował zachęty oraz dobre słowo, i dla rodzica – bo po co od razu obiecywać tablet, jeżeli pewne efekty można otrzymać praktycznie za darmo. A precyzując: bez kosztów materialnych. Tym bardziej, że przed dziećmi i rodzicami jeszcze długa i nieraz wyboista droga edukacji. A i w dorosłym życiu, w tym w pracy zawodowej, nic się nie sprawdza lepiej niż motywacja wewnętrzna. Tej zaś nie rozwiną ani pieniądze, ani nagrody rzeczowe, jakkolwiek miło je czasem otrzymać…